„Pieszo w nieznane” – Majówka w Masywie Śnieżnika, 29 kwietnia – 3 maja 2005

Dłuższy (całe 3 dni w górach), i stosunkowo liczny (bodajże 40 osób) rajd majówkowy – niezapomniany koncert w szkole, 'kubuś bez banana' i jeszcze inne ciekawostki :).
 
Wszelkie zmiany w stosunku do oryginału pochodzą od webmastera.

„Zabawne jak krótkie potrafią być chwile, które rzucają światło na całe nasze życie.”

Wszystko zaczęło się 29.04.05 przy kasie nr 1 na Dworcu Głównym w Poznaniu. Czekaliśmy wszyscy na pociąg, który miał nas zawieźć do Kłodzka, a następnie autobusem PKP mieliśmy dojechać do Stronia Śląskiego, skąd miała rozpocząć się nasza piesza wędrówka. Pociągi oczywiście były zatłoczone, ale niewielu osobom przeszkadzał tan fakt. Nie ma to jak przepełnione korytarze pociągowe, gdzie można wypić pierwsze piwka podczas wyprawy i nawiązać nowe kontakty:). Uznaliśmy zatem tą inauguracyjną nieprzespaną noc za udana.

Do Stronia Śląskiego zawitaliśmy około 9 i pierwszym obiektem, który ambitnie zwiedziliśmy, była Biedronka. Po zakupach ( wiadomo, na czym skoncentrowała się nasza uwaga) wszyscy z jednakowym zapałem ruszyli w stronę schroniska „Na Śnieżniku”, gdzie miał mieć miejsce nasz pierwszy nocleg. Z upływem czasu zapał do wędrówki niejednego z nas osłabł zapewne:), ale jakoś wszyscy dali rade dotrzeć nieco stromymi zboczami do schroniska. W drodze mieliśmy okazję popodziwiać wnętrze Jaskini Niedźwiedziej. Niesamowite sklepienie, będące efektem działalności wody i mikroklimatu wewnątrz jaskini, robiło ogromne wrażenie. Zwiedziliśmy także wnętrze kopalni uranu, o której tak naprawdę chyba nie warto nawet wspominać:). Do noclegu dotarliśmy przed 18 i czekała na nas miła niespodzianka – wrzątek za darmo, ale tylko do 18:). Ci nieszczęśnicy, którzy przybyli parę minut po czasie, musieli niestety płacić za ten niebywały luksus. Po obfitej kolacji nadszedł czas na ciepły (o dziwo) prysznic i krótką sjestę. Wieczorkiem zrobiliśmy sobie wieczorek zapoznawczy, który skończył się dość szybko, gdyż amatorów nocnego śpiewania było jeszcze tej nocy niewielu:).

Następnego dnia podążaliśmy czerwonym szlakiem do Międzygórza, tym razem bez plecaków. Oczywiście niektórzy wzięli sobie plecaczki na małe zapasy, bo przecież wieczory są takie długie:). Nieopodal tej miejscowości mogliśmy podziwiać Wodospad Wilczki. Następnie udaliśmy się do sanktuarium Marii Śnieżnej. Wśród nas znalazło się jednak kilku miłośników Wodospadu, którzy pozostali w tym pięknym miejscu, aby kontemplować piękno natury popijając pyyyyyyszny kompocik:). W drodze powrotnej tym to miłośnikom przyrody niezwykle dopisywał humor. Niedaleko schroniska spotkaliśmy nowoprzybyłą część naszej grupy i wszyscy ku ogromnej radości zdążyliśmy na darmowy wrzątek:). Wieczorem zasiedliśmy do wspólnego śpiewania. Teraz mieliśmy już dwóch gitarzystów, którzy grali nam do wczesnej pory… porannej.

Trzeci dzień naszej wędrówki był dla mnie najlepszym odcinkiem naszej trasy. Niesamowicie piękna okolica, ciągle coś się wokół nas zmieniało. Najpierw śniegi, strome zejścia, później zielone lasy, przełęcz Sucha, górskie strumyki i piękna pogoda. Było idealnie. Mimo długiej drogi, mokrych butów i ciężkich plecaków wszyscy dotarliśmy do Szkoły Podstawowej w Starym Gierałtowie, gdzie mieliśmy kolejny nocleg. Ale cóż to za wieczór bez procentów…….Delegacja pojechała zatem do pobliskiego miasteczka i udało się zdobyć nawet Kubusia bez banana:)[ jakkolwiek nie było łatwo, wiem co mówię 😉 – przyp. Michał ]. Późniejszy koncert przy użyciu profesjonalnych instrumentów takich jak: cymbałki, trójkąty, drewienka, kastaniety, no i oczywiście gitary w roli prawie głównej był niesamowicie….głośny, a to, co się później działo – ciężko opisać – to chyba tylko sami uczestnicy wiedzą najlepiej :). Ale przynajmniej mogliśmy się „porządnie” wyspać następnego dnia.

2 maja mieliśmy przewidzianą, bowiem krótką trasę, a mianowicie do Stójkowa, gdzie mieściło się schronisko „Skalniak”. Dotarliśmy na miejsce już o koło 14.30. Po drodze zobaczyliśmy ruiny zamku Karpień. Niezwykle malowniczo położony, niegdyś zapewne piękny obiekt, dziś budził tylko naszą wyobraźnię……Tego dnia było miło i nie przemęczaliśmy się zbytnio:). Popołudniu spragnieni ciepłego jedzenia dotarliśmy do „malowniczo położonej” i „przytulnej” knajpki („Bistro Ania”) 🙂 w Lądku Zdrój, gdzie zjedliśmy długo wyczekiwany obiadek. Na wieczór przewidziana była niebyyyyyyyyyyyywała atrakcja, a mianowicie: ognisko. Przy ognisku czas szybko mijał. Śpiewanie, kiełbaski i ciepło ogniska sprzyjały atmosferze. Nawet jeden nasz kolega, zasnął snem sprawiedliwego na „ruchomej” ławeczce, ale nawet takie nagłe zachwiania równowagi nie były w stanie go obudzić:). Wieczór zakończyliśmy, jak zwykle zresztą, odśpiewaniem „Bluesa o 4 nad ranem”, a później trzeba było niestety zgasić ognisko, bo zaczęło troszkę padać, poza tym i tak było już jasno…

3 maja rozpoczął się już ostatni niestety dzień naszego rajdu. Dotarliśmy tego dnia do Jaskini Radochowskiej. Chyba nie było osoby, której ta niecodzienna wyprawa do wnętrza góry by się nie podobała. Było ciemno i wilgotno, poczułam się jak za czasów Flinstonów :). Niestety wędrówki nadszedł kres. O 16.45 wpakowaliśmy się do autobusu PKP, do którego, a propos, ledwo się zmieściliśmy (40 osób z wielkimi plecakami). Pojechaliśmy do Kłodzka, a stąd w siną dal do Poznania. Podróż powrotna była bardzo wesoła, bo siedzieliśmy wszyscy razem. Nawet mieliśmy zdobytego z wielkim poświęceniem na dworcu we Wrocławiu szampana! W sumie pociąg stał na stacji około 20 minut i nasi odważni koledzy po błyskawicznej akcji zdobycia bąbelków na dworcu, zdążyli jeszcze zupełnie ochłonąć w pociągu przed odjazdem ze stacji, ale i tak należą im się wyrazy uznania:).W ten oto sposób dotarliśmy zbyt szybko do Poznania i zakończyła się nasza wspólna przygoda.

Podobno zawsze najlepiej pamięta się początki i końce, ale może tym razem warto przechować w pamięci każdą chwilę. Dziękuję Wam za wspólnie spędzony czas i za to, że pokazaliście mi góry z tak pięknej strony.