Rajd „Po sesji w góry rusz!” 2018 – relacja

Za chwilę rozpocznie się nowy rok akademicki, a wraz z nim kolejny pełen wrażeń sezon rajdowy z STK! Chcąc podtrzymać jeszcze przez chwilę wakacyjny nastrój, w tej relacji opowiemy Wam jak zakończyliśmy poprzedni sezon. Ponieważ nie dla wszystkich przełom czerwca i lipca oznaczał koniec walki z sesją, na ostatni rajd roku akademickiego 2017/2018 ruszyliśmy z Poznania w kameralnym gronie. Byli stali bywalcy, pojawiły się nowe twarze i Halniacy których skusiła fantastyczna atmosfera SeTKowych rajdów! A razem wszystkich jedenaścioro… Ale niech Was nie zmyli tak niewielka liczba, w kulminacyjnym momencie uczestników było 28!

Nie bez powodu w Pierwszym Nieoficjalnym Hymnie STK śpiewamy że  „To grono to wariaci, lecz po jednym górskim rajdzie dołączysz do braci”. Bo dla nas czas nie jest problemem, kto nie mógł dołączyć w pociągu, dogonił nas w schronisku. Jedni pierwszej nocy, inni drugiej. A byli i tacy, co przyjechali w zasadzie na nocleg, kiedy wszyscy już spali, tylko po to żeby razem zjeść śniadanie! To jest prawdziwa górska miłość!

Ale zacznijmy od początku. Wyrwani ze snu w środku nocy zebraliśmy się o godzinie 1:30 na Dworcu Głównym w  Poznaniu, jak zwykle naprzeciwko kas biletowych. Jak już wyżej wspomniano, w kameralnym gronie, ruszyliśmy pociągiem do Szklarskiej Poręby. I jak u Nabokova „za oknem zapadły szczelne ciemności, wszystko spowiła rozpędzona noc” . Tylko w oddali majaczyły światła miast i co jakiś czas wybudzały nas rozświetlone perony. Niekoniecznie wyspani, ale spragnieni wrażeń i gór wysiedliśmy rano na stacji kolejowej Szklarska Poręba Górna. Uzupełniliśmy zapasy w pobliskim markecie i ruszyliśmy szlakiem czerwonym w kierunku Hali Szrenickiej. Pogoda była wyśmienita! Słońce uśmiechało się do nas z góry, a my w fantastycznych humorach szliśmy przed siebie. Szlak tak dobrze znany, to i o pomyłkach nie było mowy. Chwila na oddech i szybką sesję zdjęciową przy Kruczych Skałach i dalej do przodu. Ponieważ nikomu się nie spieszyło, zrobiliśmy sobie małą przerwę by zobaczyć czy Wodospad Kamieńczyka nadal wygląda tak samo i zrobić sobie
pamiątkowe zdjęcie z banerkiem. Kiedy byliśmy już pewni, że ta atrakcja turystyczna jest taka, jaką ją pamiętaliśmy, czerwony szlak poprowadził nas dalej.

Ze Schroniska Hala Szrenicka, gdzie zjedliśmy drugie śniadanie, posileni i odpowiednio napojeni, dziarskim krokiem ruszyliśmy szlakiem zielonym w kierunku Jakuszyc. Błękit nieba, piękne słońce i potrzeba muzyki zatrzymała nas jeszcze raz i drugi gdzieś w połowie drogi, ale skoro rozpoczynaliśmy wakacje, to dlaczego mielibyśmy się spieszyć? I takim nieco leniwym krokiem (jeżeli o lenistwie można mówić w przypadku chodzenia po górach z plecakiem), pokonaliśmy 16,8 km i dotarliśmy do pierwszego noclegu – schroniska  „Orle”. Nie byliśmy tu sami, ale ponieważ na wieczorne śpiewanki przy gitarze dołączyli do nas kolejni uczestnicy rajdu, udało nam się przebić muzyką przez gwar rozmów. To miłe uczucie, kiedy obcy ludzie dziękują nam za śpiewanie i granie albo sami dołączają się ze swoimi głosami.

Nie każdy wie, że ten skromny ale piękny domek z ciosów kamiennych, przyozdobiony detalami z cegły klinkierowej, to dawny budynek administracyjny huty Carlsthal, wzniesiony około 1860 roku. Nazwa pochodzi od imienia grafa, który w owym czasie był właścicielem całej okolicy (Carlsthal to w języku polskim Dolina Karola). Po tym jak w 1891 roku huta została ostatecznie wyłączona z użytkowania, przez blisko 100 lat służyła jako leśniczówka (po więcej informacji odsyłam >> tutaj << ).

Kolejny dzień przywitał nas również błękitem nieba i pięknym słońcem, choć tym razem nieco wiało. Ruszyliśmy zielonym szlakiem przez Granicznik, a następnie żółtym na stronę czeską do Jizerki. Były owieczki (dla miastowych to zawsze nie lada atrakcja), wspinaliśmy się na skałki i podziwialiśmy widoki z wieży na Smrk-u.

Nieco już głodni wróciliśmy na stronę polską by posilić się w schronisku na Stogu Izerskim, którego kuchnię osobiście muszę pochwalić (fantastyczny placek po węgiersku!). Ale to jeszcze nie był koniec wędrówki. Szlakiem czerwonym a następnie niebieskim dotarliśmy na drugi nocleg do słynnego i niezwykle klimatycznego schroniska o nazwie „Chatka Górzystów”. Tu dołączyli pozostali uczestnicy rajdu i kilku Halniaków. Dla wszystkich znalazło się miejsce i co najważniejsze, dla każdego starczyło legendarnych omletów z jagodami. Być w Górach Izerskich i nie spróbować tego specjału na trasie, to naprawdę ogromna strata…. I tu się pisząca rozmarzyła ^_^.

Już poprzedniego wieczoru KasiaOla (organizatorka i gitarzystka) straciła głos. Na szczęście o chętnych do śpiewania nie trzeba było się martwić i wieczór przy gitarze i świeczkach mógł się odbyć. Warto tu zwrócić uwagę na to, że Chatka Górzystów jest zasilana prądem z paneli słonecznych, co sprawia, że możliwości oświetlenia pomieszczeń w nocy są dość ograniczone. Ale to właśnie warunki spania, razem z fantastycznymi ludźmi prowadzącymi to schronisko, tworzy w nim ten niesamowity i magiczny klimat.

Co ciekawe jest to jedyny relikt zabudowy dawnej wsi Groß-Iser zniszczonej na przestrzeni lat 1953-1961. W budynku wybudowanym około 1938 roku, w którym mieliśmy przyjemność nocować, mieściła się dawniej jedna z dwóch znajdujących się tam szkół.

Jak to zwykle bywa, to co przyjemne szybko się kończy. I tak następnego dnia, po zjedzeniu na śniadanie kolejnej porcji omletów (na słodko lub na słono), ruszyliśmy z powrotem do Szklarskiej Poręby Górnej. Można powiedzieć, że pogoda nas dalej rozpieszczała – wciąż ładna i słoneczna, choć już nieco więcej chmur i trochę chłodniej. Przed odjazdem pociągu udało nam się jeszcze zjeść obiad, dzięki czemu mieliśmy siły na dalsze śpiewogranie w pociągu do Poznania.

To był mój czwarty rajd z STK i pierwszy jaki organizowałam samodzielnie. Cieszę się niezmiernie z tego, że nikogo nie zgubiłam, mieliśmy gdzie spać i co jeść. Nie jest to łatwe zadanie, ale satysfakcja jest ogromna! Dziękuję uczestnikom za ciepłe słowa i fantastyczną zabawę – jak zwykle wróciłam z naładowanymi akumulatorami. Co więcej, wierzę, że wielu z uczestników czuło to samo wysiadając w niedzielę wieczorem z pociągu na stacji Poznań Główny.

Autor: KasiaOla Pietrzak
Zdjęcia: KasiaOla lub jej telefon 😉