Rajd z „Cyrografem” – relacja

Początek czerwca to niemalże już początek sesji dla większości studentów. Z tego powodu na uczestnictwo w rajdzie zdecydowali się tylko najbardziej zdeterminowani i żądni ekstremalnych przygód SeTKowicze. Nie przestraszyły ich babiogórskie legendy o mistycznych stworach, upiornych duchach czy sabatach czarownic. Nie przestraszyły ich także mrożące krew w żyłach prognozy pogody… Zgodnie z obietnicą, „Rajd z cyrografem” okazał się diabelsko dobrą zabawą w samym środku Beskidu Żywieckiego. Chcecie dowiedzieć się co oznaczała tym razem „diabelsko dobra zabawa” w wykonaniu SeTKi? Jestem pewna, że chcecie! Zacznijmy od początku..

Wyjazd – „Jedzie pociąg z daleka… jedzie… jedzie..”

W środę, 31 maja 2018 roku, kiedy zegar wskazywał godzinę 21.45, tłumnie zebraliśmy się naprzeciwko kas biletowych na Dworcu Głównym w Poznaniu. Wszyscy gotowi stawić czoła nadchodzącym wyzwaniom. Wszyscy uzbrojeni w dobre humory, zapas wysokoenergetycznych batoników oraz dodających pewności siebie, kolorowych napojów. Organizator naszego rajdu – Kuba, przywitał nas deklaracjami związanymi z jakże stosunkowo wtedy nową dyrektywą RODO. Na pewno już o niej słyszeliście. Nie dało się nie zauważyć dodatkowych kolejek i wydzielonych stref do rejestracji w przychodniach czy spamu na skrzynkach mailowych. W obawie o bezpieczeństwo naszych danych osobowych, Kuba postanowił powziąć kroki, aby je chronić. Wszyscy oddaliśmy parafki na specjalnie przygotowanych deklaracjach, które potem zostały tak ukryte, że nawet Sherlock Holmes nie byłby w stanie ich odnaleźć <sam organizator twierdził, że są schowane w szafie pancernej>. Dzięki przewodnikowi turystycznemu autorstwa Kasi Oli, który został rozesłany mailowo, każdy doskonale znał trasę rajdu. Pomimo tego, w razie, gdyby ktoś wpadł na pomysł się zgubić, otrzymaliśmy również skróconą, papierową wersję rajdu – najważniejsze punkty, oznaczenia szlaków oraz najpotrzebniejsze numery telefonów. Tak dobrze przygotowani gotowi byliśmy wyruszyć. Tak, przygody czas start ! 🙂 Jednak i tym razem PKP pokazało swoje rogi. 90 minut opóźnienia. Jak zagospodarować tyle czasu? Kierunek –> FoodHall – miejsce spotkań i imprez kulturalno-rozrywkowych, mieszczące się w budynku starego, ale wcale niezapomnianego przez Poznaniaków, dworca głównego. Nowoczesne oświetlenie, kryształowy żyrandol i klimat owego miejsca, sprzyjały SeTKowej integracji – to tam miały miejsce pierwsze, nieśmiałe pogawędki „pierwszaków” i burzliwe dyskusje już doświadczonych w bojach członków STK. Nikomu nie chciało sie wychodzić, ale zamykali lokal. Przyszedł czas przejść się na peron. Cooo?! Koleje 6o minut opóźnienia? Świat stanął na głowie. Zwątpienie: czy do czasu powrotu uda się nam chociaż wyjechać? Po wspólnym oczekiwaniu na przyjazd pociągu, rozmowach i grach w karty, o pierwszej w nocy, SeTKa wreszcie opuściła granicę Poznania. Tak spędzony wieczór, wywołał SeTKowiczów poczucie senności i zmęczenia. W ciągu godziny nawet najwytrwalsi zapadli w niedźwiedzi sen.

Dzień 1. „Niekwestionowana królowa Beskidu Żywieckiego – Babia Góra”

Z samego rana przesiadka na dworcu w Trzebini. Tam już oczekiwał nas kierowca autobusu. Niestety już na tym etapie podróży nie obyło się bez strat. Krzysiu zorientował się, że zostawił swój telefon w wagonie, z którego właśnie wysiedliśmy (trochę przekornie, bo on właśnie pociągami się na co dzień zajmuje, właściwie to ich projektowaniem). Pomimo szybkiej akcji ratunkowej, która wiązała się z wykonaniem kilku połączeń do PKP, telefon pojechał na wschód (nasz pociąg kończył bieg w Przemyślu). Krzysiu na pocieszenie został powiernikiem papierowej mapy Beskidu Żywieckiego, która miała zastąpić mu GPS’u.

Zawoja – bezpośredni początek naszej górskiej wyprawy. Ta malownicza miejscowość przywitała nas lekkim, orzeźwiającym, odrobinkę chłodnym powietrzem. Takim w sam raz, żeby rozbudzić się po trudach przebytej nocy. Na szlak ruszaliśmy małymi grupkami. Już na samym początku drogi, stanęliśmy przed trudnym wyborem ścieżki przez mostek albo pod górę. Część z nas była tak ambitna, że wybrała od razu ścieżkę pod górę, chociaż wcale nie było trzeba 🙂 Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dodatkowe kilometry, dodatkowe spalone kalorie, dodatkowe porywające krajobrazy. Po dwóch godzinach drogi dotarliśmy do pierwszego docelowego punkt – Schroniska PTTK Markowe Szczawiny. Pierwsze zmagania mieliśmy za sobą. Ze względu na chmurzące się niebo, Kuba nie pozwolił zażyć nam odżywczej drzemki, która była przewidziana w planie. Pozostawiliśmy więc tylko nasze „100 kg” – jeszcze pełne wyżerki i trunków plecaki i ruszyliśmy „na lekko” na sam szczyt Babiej Góry. Moim zdaniem był to najbardziej urzekający szlak całej wycieczki – nagie skały mieszały się z barwami intensywnej zieleni. Żółty szlak nazwany był Percią Akademików. Jednak wszyscy bez trudów poradziliśmy sobie z bardziej wymagającymi podejściami. Lucyfer ani jego pomocnicy nie wyszli na spotkanie z nami. Nie potrzeba jednak było sił nieczystych, żeby zakochać się w urokliwych, babiogórskich krajobrazach już od pierwszego dnia. Niestety, nie będzie Wam dane się dowiedzieć o czym toczyły się SeTKowe dyskusje na szczycie Diablaku. Kiedy wszyscy radośnie rozkoszowali się pięknymi widokami, autorka tego tekstu ciągle zmagała się z podejściem pod górę. Był to jej pierwszy wyjazd SeTKą, więc dotarła na metę jako prawie ostatnia. Ale od następnego dnia wszystko się zmieniło. Ostatni stali się środkowymi. ^,^. Schodzenie do schroniska to była tylko czysta przyjemność. Po trudach całego dnia, oczekiwało tam na nas ciepłe jedzonko i przepyszna szarlotka. Po raz pierwszy udało się nam również oszukać burzowe przeznaczenie. Niecałe 5 minut po tym jak ostatni rajdowicze znaleźli się w schronisku, nad Babią Górą przeszło gradobicie. Jak to SeTKa ma w zwyczaju, wieczorem rozpoczęło się wspólne biesiadowanie. Były to pierwsze, totalnie rozśpiewane godziny naszego rajdu – wszyscy SeTKowicze z w pełni sprawnymi gardłami, śpiewali niczym Luxtorpeda na Woodstocku. Te chwile zostały tylko raz brutalnie przerwane przez parę turystów, która przybiegła do schroniska, chroniąc się przed rzekomo goniącym ich niedźwiedziem. Czy to była prawda? Nie wiem.

Dzień 2. „Burza nas nie dopadnie”

Musztra organizatora okazała się być lepsza niż musztra w wojsku – wszyscy punkt 9.00 byli gotowi, aby wyruszyć w dalszą trasę. Tu należą się ogromne brawa dla naszych SeTKowiczów. Nikt nie zaspał, nikt nie opóźnił wyjścia. Wystartowaliśmy szlakiem czerwonym w kierunku przełęczy Brona. Schodami pod górę. Achh.. jak było gorąco. W międzyczasie – selfie time. Potem zbiorowe, pamiątkowe zdjęcie z rajdu. Co dalej? Przejście szczytami – Mała Babia Góra, Mędralowa i Jaworzyna. Po drodze odbył się konkurs, kto zrobi najwięcej pompek z plecakiem i gitarą na plecach. Chyba nie było jednego zwycięzcy (choć Krzysiu może mieć inne zdanie). Każdy kto zrobił chociaż jedną, mógł czuć się wygranym. Dalsza podróż przebiegała pod znakiem zapytania. Idziemy ustaloną trasą czy uciekamy przed burzą okrężną drogą. I znajdujemy się w momencie, w którym trzeba opowiedzieć o warunkach atmosferycznych panujących podczas naszego rajdu. Bowiem przez całe cztery dni towarzyszyło nam dziwne zjawisko. Gdyby obrać sobie jakikolwiek punkt na trasie SeTKowiczów i się rozejrzeć – to dookoła wszędzie padało i grzmiało, ale nigdy tam, gdzie znajdowała się SeTKa. Tak więc nie straszna nam była burza, wybraliśmy krótszą drogę <choć jeszcze w tamtym momencie niepewne były nasze losy>. Ktoś nawet zapytał czy większe prawdopodobieństwo jest wygrać w totolotka, czy zostać trafionym piorunem w górach? W połowie trasy – w starej bazie namiotowej – upragniony popas 🙂 Przed największymi SeTKowymi zuchami stanęło kolejne wyzwanie – pomoc w rozładowaniu belek z wozu. Właściwie to był taki deal. My mogliśmy zostać na popasie <zajmując kawałek prywatnej przestrzeni>, ale musimy pomóc lokalsom w ich codziennych obowiązkach. Dodatkowo chłopacy, którzy pomogli w transporcie desek mieli okazję przejechać się lokalną wersją zakopiańskiego fosiągu. Potem już tylko zejście do schroniska w Korbielowie. Czyżby miałby znajdować się tam sklep? Możliwość uzupełnienia zapasów „po taniośći”. Przez chwilę udało nam się stworzyć dłuższą kolejkę niż w galeriach handlowych podczas szału bożonarodzeniowych zakupów. Wieczorem kolejna biesiada przy ognisku. Szczęście nam dopisywało. Drewno potrzebne na opał oczekiwało na nas suche i schowane pod dachem i nie straszna mu była ulewa, która znów tylko prawie nas dopadła. Wspólne objadanie się grillowanymi kiełbaskami, ballady, długie dyskusje, śmieszne żarty. Nie obyło się też bez „Sto lat” dla Kuby-organizatora, który tego dnia obchodził swoje imieniny. Dla najbardziej wytrwałych dzień skończył się o 5 nad ranem.

Dzień 3. „W siną dal”

Tym razem każdy SeTKowicz miał szansę się wyspać. Poranne, porządne śniadanie – jajecznica. W drogę. Podejście na Pilsko. 7 km i 1000 m przewyższenia. Po drodze schronisko PTTK na Hali Miziowej. Nie było osoby, która nie zatrzymałaby się, aby choć trochę w nim odsapnąć przed atakiem szczytowym. Dla takich widoków warto czasem się zmęczyć. Trochę tam wiało, trochę zrobiło się pochmurno, trochę zagrzmiało. W obawie przed burzą, schodziliśmy z niego szybko niczym Janosik w czasach swojej świetności. Dopadła nas tylko krótka ulewa, która zdążyła zamienić naszą ścieżkę w dół, w błotnistą ślizgawkę. Z tego względu, nie zważając na czyhające kleszcze, kilka osób, pomimo krótkich spodenek, zdecydowało się wybrać drogę w zielonych paprotkach. Okazało się to dobrym wyborem, bowiem w tamtym momencie ani jedna osoba nie złapała niechcianego towarzysza swojej niedoli a udało się uniknąć niepotrzebnych kąpieli błotnych. Dalej trasa już była prosta. SeTKowicze, którzy pod wpływem adrenaliny nabrali nowych sił, z entuzjazmem śpiewali dla tego „kochasia co odszedł w siną dal”. Piosenka śpiewana przez Bohdana Łazukę i Igę Cembrzyńską to ewidentny hit całego rajdu. Na szczęście, na naszym rajdzie nie było powodów, żeby ktoś uciekał w siną dal. Ostatnia noc w Schronisku na Hali Boraczej. Ostatnia, wspólna biesiada. Jeżeli chodzi o kochasia, to podejrzenia padały na Zbyszka. Żeńska część wycieczki zbyt ochoczo nuciła „Domowe Melodie” i „Zbyszka”. Musiało być coś na rzeczy. Wszystko zakończone śpiewaniem ballad w pokoju Andrzeja.

Dzień 4. „Do Milówki wróć…”

Zmęczeni, ale jakże zadowoleni. Najwcześniej wstały osobniki, które zdecydowały się na uczestnictwo we Mszy Św. w Kościele w Milówce. Tutaj trzeba przyznać. Wyjątkowo ruszyli w samą ulewę. Niedługo po nich wychodziła reszta grupy. Wszyscy razem spotkali się na małym dworcu w Milówce. Czekała na nich przesiadka w Katowicach, gdzie można było zjeść obiad. Powroty zwykle bywają smutne. Ale nie tym razem. PKP w drodze powrotnej również nas nie zawiodło. 120 minut opóźnienia. Ktoś by pomyślał, że mieliśmy pecha, ale ja nazwałabym to raczej fartem. Wszystko dzięki zepsutym hamulcom naszego wagonu. W miejscowości Tarnowskie Góry – gdzie pociąg był zmuszony do postoju, odbył się najlepszy od 1963 roku Krajowy Festiwal Polskiej Piosenki. Cała SeTKa bawiła się, tańczyła i śpiewała w niebogłosy niczym Maryla Rodowicz pojawiająca się prawie corocznie na festiwalu piosenki w Opolu. Aż do przyjazdu do Poznania rozmowom, śmieszkom i żartom nie było końca. Dworzec Główny w Poznaniu. Krótkie: do zobaczenia! To przecież nie miał być koniec. Już za niecały miesiąc ruszamy przecież w Góry Izerskie 😀

/Julita Syguła