Relacja Rajd Mikołajkowy

Istnieje niewiele rzeczy na tym świecie, które są w stanie zmotywować człowieka (studenta!) do dobrowolnego wstania z łóżka przed 2 w nocy – albo zrezygnowania ze snu w ogóle. Rajd z Setką jest jedną z nich 🙂 Zebraliśmy się na dworcu PKP Poznań by przed godziną 3 nad ranem wyruszyć ku przeznaczeniu naszych wędrówek – Górom Stołowym. Klasyczna, pociągowa integracja ruszyła na całego z postojem na Maczka albo KFCika we Wrocławiu. Stamtąd kolejnym szalonym pociągiem dostaliśmy się Kłodzka, skąd podrzucił nas do Radkowa wynajęty busik. No i zaczęło się rumakowanie ^^

Celem naszej wędrówki pierwszego dnia było PTTK Muflon. Pogoda była idealna – góry zalegała cienka warstwa śniegu, ale było wystarczająco ciepło, by co poniektórzy zdjęli kurtki (bądź w przypadku naszego rajdowego morsa również i koszulkę).

Trasa rozpoczęła się wyzywająco – długim, dość stromym podejściem. Piechurzy zlali się potem, dziewczyny zipały, nasi mężczyzni mdleli, ale jakoś dotarliśmy na górę.

Od tamtej pory przez kilka godzin wędrowaliśmy płaskimi trasami mogąc w pełni nacieszyć się krajobrazami Gór Stołowych. A było czym się zachwycać! Poniżej próbka – Skalne Grzyby strzegące przejścia przez szlak.

W ramach doładowywania energii wiernie strzegliśmy tradycji popasów. Posilaliśmy się kanapkami i tym co kto w plecaku miał, a także dogrzewaliśmy herbatą z termosu bądź bardziej rozgrzewającymi płynami i ruszaliśmy w dalszą drogę. Łączny czas wędrówki tego dnia był bardzo zróżnicowany (np. od doświadczenia przygód w stylu – pójście w odwrotnym kierunku i dojazd autostopem bądź postoju na pizzę w Dusznikach Zdrój), jednak pierwsi piechurzy dotarli do schroniska ok. 17-18.

W PTTK Muflon po cudownym prysznicu (bo prysznic po takim dniu zawsze jest cudowny..) i krótszej/dłuższej drzemce rozpoczęły się swawole w sali na dole. Schronisko Muflon mimo braku wyszukanych standardów cechuje się bardzo przyjazną atmosferą, prostudenckim piwem za 5 zł i przemiłym właścicielem, który dołączył do naszego biesiadowania. Wszystko to sprawia, że człowiek czuje się w górach jeszcze bardziej ‘górsko’ – i zapomina o wszelkich problemach!

Wieczorem razem z resztą dojezdnych dotarły do nas gitarzystki i ukulelistka, więc muzyczna oprawa została uratowana. Teraz było nas już 39, a w tym 10 nowych osób, które wspaniale wkomponowały się w naszą grupę. Pogadaliśmy, pośpiewaliśmy, pokrzepiliśmy ciała zacnymi trunkami. I padnięci na twarze poszliśmy spać 🙂

Na szczęście drugiego dnia nie musieliśmy zrywać się o poranku. Planowana trasa nie była zbyt wymagająca, więc mogliśmy pozwolić sobie na nadrobienie snu i wyruszenie ok. godziny 10. Tego dnia pogoda mniej nas rozpieszczała – mgła, mżawka i wiatr knuli intrygę przeciwko naszym dobrym humorom. Ich niecne plany spełzły na niczym, a trudności na trasie takie jak te poniżej stanowiły tylko dodatkowe urozmaicenie. Zdarzyło się nawet przejście tak wąskie, że trzeba było trzymać się łańcuchów. Ale co to dla nas!

Tego dnia wędrowaliśmy ku schronisku PTTK Na Szczelińcu. Położone na wysokości 919 m n.p.m., trochę zgrywa niedostępne – prowadzi do niego 665 schodów. Złotym środkiem by pokonać je skutecznie i przyjemnie było np. pokrzepić się grzanym winem w miasteczku na dole i ruszyć w górę bawiąc się w grę ‘Zgadnij jaką postacią jestem’. W ten sposób po znalezieniu się na górze nie było słychać jęków ‘Uff, nareeszcie’ a raczej zdumione okrzyki ‘Co, to już?!’. Pierwsze grupki, które dotarły do schroniska załapały się jeszcze na cudowny zachód słońca i przepiękne widoki utrwalone na zdjęciach.


Po dotarciu do schroniska na dzielnych wędrowców czekał prezent Mikołajkowy – w postaci porcji wielgaśnych, swojskich pierogów bądź naleśników do wyboru. Po takim posiłku i odświeżeniu się byliśmy gotowi do dalszych hulanek 😉 Weszła w ruch gra Tabu, a następnie rozpoczęło się gitarowanie. Uaktywniły się w nas zapasowe pokłady energii, bawiliśmy się wyśmienicie i nie wiadomo kiedy rozpoczęła się balanga – tak, Setka zaczęła tańczyć! Pewnie sami nie chcielibyśmy wiedzieć, jak to wtedy wyglądało, ale zabawa była przednia  Kiedy nad ranem „rozumieliśmy już swoje błędy” udaliśmy się na spoczynek do miękkich, ciepłych łóżeczek. Oczywiście nie potrwało to za długo.
null
Trzeciego dnia czekała nas trasa do Kudowej-Zdrój, skąd wracaliśmy już do Poznania [*]. Aby zdążyć na nasz pociąg musieliśmy wyruszyć o 8. Wczesną pobudkę osłodził nam fakt, że mogliśmy zamówić sobie przesmaczne śniadanko w postaci jajecznicy na maśle i kanapek. Posileni wyruszyliśmy w trasę. Na rozgrzewkę pokonaliśmy 665 schodów w dół, po czym czekało nas już tylko brodzenie w mokrym śniegu, rzeki błotne na trasie oraz złowieszcze, oblodzone zejścia.
null
Niedowierzając, ze sporym zapasem czasowym, dotarliśmy do Kudowej-Zdrój. Większość grupy zdążyła nawet zjeść pizzę i wypić grzane piwo przez odjazdem. Chodzą słynne legendy o ścianie aromatów, którą wspólnie wytworzyli po zdjęciu butów w restauracji, gdzie udali się na ten zacny posiłek. Podobna strategia została zastosowana w pociągu powrotnym i umożliwiła nam stworzenie przestrzeni na wyłączność dla nas. Z niewiadomych bowiem przyczyn inni podróżni nie są amatorami delikatnych zapachów wydobywających się z naszych butów po kilkudniowych wędrówkach. Szczęśliwie dotarliśmy do Poznania i trochę mniej szczęśliwie powróciliśmy do domów. Tych parę dni wolności od codziennych trosk i zmartwień oraz bliskość z przyrodą są pozytywnie uzależniające, więc jedno jest pewne – widzimy się wkrótce!

Relację przygotowała Pati 😉