Wypad w Tatry, 26-28 stycznia 2007

Wyjazd był 3-osobowy i po raz kolejny przekonałem się że wyjazdy tylu osobowe maja sporo plusów, na zasadzie że nie musisz np. gadać ciągle z tą samą osobą ale masz aż dwie(!) do rozmów i wogóle spędzania czasu w górach. O minusach później.

Po pracy w czwartek pojechałem do WGL wypożyczyć raki i czekan(nie wiem czy jakoś mnie specjalnie potraktowano, w kazdym razie na 3 dni zapłaciłem za ten komplet 31zł), a potem jeszcze do siostry Andrzeja po uprząż, szybkie pakowanie w domu, herbata w termos i ból że nie mam chociażby 3h na drzemkę, ponieważ jeszcze czułem w kościach wtorkowy wieczór i nie do końca byłem wyspany:)

Pociągiem o 23:34 pojechaliśmy do Kraka, my, czyli Andrzej, Ronc i ja. Jakoś we Wrocławiu dosiedli się do nas żołnierze(kurde, czy oni zawsze muszą wszędzie jeździć?!?) i od razu powiało przerynikami oraz partykułami. W Krakowie szybki bieg na luksusowego autobusa od Freya, oraz kupowanie obwarzanek od Pana Wolno Wydającego Resztę Gdy Autobus Czeka Już Tylko Na Mnie, potem mała kima w środku i podziwianie widoków mijanych pasm górskich. Szczerze mówiąc byłem sceptycznie nastawiony na takie przesiadanie się w Krakowie na busa, bowiem wiadomo, że wychodzi drożej aniżeli by jechać nonstopper pkp, oraz w podświadomości, że jedzie się dłużej. Fakty wyglądają tak, że u Freya studencki Kraków-Zakopane kosztuje 13zł, a naprawdę warto pojechać busem dla widoków – jadąc pociągiem głęboko w dolinie nie ma po prostu aż takiej możliwości.
Bus jechał równo 2h, choć były małe korki. PKP jedzie ok. 3,5h.W Zakopcu tradycyjny żurek o poranku w barze FIS tuż przy dworcu, bus za 4zł do Doliny Chochołowskiej i krótkie pytanie o temperaturę przy wejściu na szlak – równo w południe było minus 13, przyjemnie szczypał mróz i była patelnia, słońce dawało pełną parą. W tym momencie po raz kolejny przeklałem się że zapodziałem gdzieś w domu(znalazłem, cholera, po powrocie) okulary przeciwsłoneczne, które dostałem gratis gdy zamawiałem buty biegowe. Tego dnia przeszliśmy się Chochołowską, weszliśmy na Trzydniowiański Wierch i kierując się złotą zasadą że "my nic nie musimy" zdecydowaliśmy się schodzić w dół do schroniska w Chochołowskiej. W piątek był III stopień zagrożenia lawinowego, ale ja jakoś czułem się mniej więcej tak niepewnie jak rok wcześniej, gdy był IV stopień. Generalnie pozostała pod mniej więcej 40cm warstwą śniegu twarda, zlodzona skorupa, na której właśnie leżał relatywnie świeży śnieg, wyglądało to tak średnio ciekawie….

Schodziliśmy juz przy szarówce, ale i tak było pięknie! Wieczór w schronisku upłynął nam na herbatkowaniu i pogawędkach co to ciekawego się już w górach zobaczyło, a co jest planowane jeszcze ciekawsze. W tym względzie chłopaki są po prostu debeściakami i moimi idolami, w lato planują ciachnąć Pik Lenina(7134), więc to nie przelewki.
Ciachnęliśmy pokój nr bodajże 25, kąpanko i spanie. Przyjemnie się było wreszcie legnąć do wyra i wyciągnąć giry:)))) Kurde, uwielbiam jeździć zimą w góry ponieważ można się porządnie wyspać, nawet w schronisku kładziesz się zazwyczaj ok 22 i wstajesz powiedzmy 5-6 rano. Bajera.

Jeszcze wieczorem wychodziłem pokukać na niebo i były gwiazdy, po prostu piknie panocku, piknie, rano gdy się obudziliśmy była juz zadymka śnieżna która co prawda później się trochę uspokoiła, ale i tak mogliśmy zapomnieć o widokach:) Dlatego tego dnia poza brodzeniem w śniegu główną atrakcją było zwiedzenie Jaskinii Raptawickiej i przejście Jaskinii Mylnej. I tu cholera, daliśmy dupy, ponieważ przechodzenie z dużymi worami przez to coś, to jest po prostu pomyłka i tyle…. Plecaki mokre, brudne i cholernie ciezko się je przesuwa w miarę żeby cały czas nie leżały w kałuży:)))

Na koniec dnia mieliśmy plan ażeby wtachać się na Polanę na Stoły nad Dolinę Kościeliską i tam się legnąć z namiotem ponieważ widziałem wiele zdjęć z tej Polany i myśle że ma ona raz że niepowtarzalny klimat, zero ludzi(tzw. ślepa uliczka szlakowa, mało komu się chce tam wchodzić ostro pod górę, zwłaszcza zimą) Po grubo ponad godzinie wchodzenia nieprzetartym szlakiem na górę wreszcie wydawało się nam że to TA polana i zaczęliśmy się rozglądać za szałasami, które miały rzekomo stać na tej polanie, a że śnieg ostro pruszył z góry to nasze czołówki nie miały zbyt dużego zasięgu, po paru minutach oglądania polany wpadliśmy na genialne rozwiązanie, że to jeszcze nie ta i dopiero po następnych 10 minutach zbliżyliśmy sie do szałasów, wybraliśmy najbardziej konkretny i już w środku instalowaliśmy Komodo. Bez ceregieli wrzucilismy tylko najpotrzebniejsze rzeczy do środka namiotu, czyli karimaty, śpiwce, żarcie i nas samych i już urzędowaliśmy w środku. Po raz kolejny okazało się, że Komodo nie jest namiotem trzyosobowym. Generalnie średnio się wyspaliśmy, Ronc wygrał plebiscyt na spanie w dołku i przywalony częściowo ścianką pochyloną nawiewanym do środka szałasu śniegiem, więc jego śpiwór cokolwiek zamókł….

Rano zdecydowaliśmy się nie przeciągać ceregieli ze śniadaniem poza herbatę i przegryzki, i ruszyliśmy na zewnątrz i zobaczyliśmy mniej więcej coś takiego:
http://www.onephoto.net/info.php3?id=58480
Posłużyłem się cudzym zdjęciem, jak wywołam własne to wtedy podmienię co nieco. Generalnie w ciągu nocy dopadało ok 0,5m śniegu i było pięknie. Cieszyliśmy się jak dzieci mogąc brodzić po uda w puszystym i co ważne, leciutkim śniegu. Bajka!

Jako że chcieliśmy dostać się do Poznania(ja), Kościana(Ronc) i Wawy(Andrzej) w miarę szybko, zdecydowaliśmy się tylko na małą traskę na niedzielę, mianowicie w dół do Kościeliskiej, szlakiem nad Reglami na Przysłup Miętusi i oglądanie wspaniałej północnej ściany Krzesanicy oraz hop na Krzeptówki, skąd ja z Andrzejem pojechaliśmy busem pod bar FIS(Barszcz + pierogi z mięsem), a Ronc, jak to Ronc, zdecydował się honornie dojść piechtą do Zakopca i lansować się ze swoją liną i zawodowym wyglądem na Krupówkach :-P

Wyjazd uwazam za bardzo udany, choć schodziliśmy dużo mniej aniżeli przed rokiem ,ale wynikało to po troszę z warunków śniegowych(w niedzielę była juz czwórka) a po drugie możę troszkę z naszego nastawienia, że przyjechaliśmy owszem, pochodzić po górach, ale nie chcieliśmy się zakatować. Tak podsumowując, to uważam że Tatry zimą na wielu szlakach są po prostu dostępne dla dla każdego przeciętnego zjadacza Beskidów i jeżeli tylko ograniczy się dp tych bezpieczniejszych, nie znaczy że dolin, wszak np. wejście na Trzydniowiański Wierch, jezeli nie ma 1m kopnego śniegu jest do zrobienia i tyle….

Wreszcie cała ścieżka nad reglami – przecież też jest piękna i można popodziwiac widoki, chociażby z Sarniej Skały…. Polecam!

Ok, mam nadzieję że chociaż jedna osoba dotrze do tego miejsca, gdzie dziękuję za uwagę i pozdrawiam!

Peter

Ps. Namiot wciąż się suszy, cholera…