Wyprawa do Bułgarii, 8-29 lipca 2003

 
 
        Witam Serdecznie wszystkich setkowiczów, duża cześć grupy bułgarskiej już wróciła, Bardziej ambitni pojechali jeszcze do Kijowa na jeden dzień. Było po prostu super, ludzie, góry w Bułgarii są naprawdę piękne, dużo wyższe aniżeli polskie Taterki, rozleglejsze, no i nie ma takich sytuacji jak na autostradzie Łysa Polana – Morskie Oko. Nie rozumiem o co chodzi, ale…Bułgarzy nie chodzą po górach…Jak na dwa najwyższe pasma w Bułgarii Riłę oraz Piryn, spotykaliśmy naprawdę mało turystów (widać polski naród wiedzie prym w tym fachu;), Polaków sporo w  tamtejszych górkach, ja osobiście miałem okazję spotkać trzech ludzików ze Szczecina, z mego byłe liceum( w tym jeden chłopak z podwórka;) Ech, trzeba było jechać do Bułgarii żeby poznać Przemka;)

 Podróż była zlepkiem niesamowitych przeżyć, sytuacji, których długo nie zapomnę, na przykład gdy w pod sama granicą Rumuńsko-Bułgarską pewien 13,14-letni "chłopczyk" usiłował za pomocą 40cm noża wyłudzić od nas 1$ za możliwość dalszego spaceru w kierunku granicy….Nie będę pisał wielkiego tomiszcza w tym momencie ponieważ mam świadomość jak wielu ludzi reaguje na takie długie teksty ( delete;)Sukcesywnie zapewne jakieś infos będzie spływało czy ode mnie czy od Staszka (jeszcze raz dzięki za zabranie mnie do Bułgarii i pokazanie tych gór!!!)

 

Pozdrawiam, dla chętnych służę szerszym info;)

 Piotrek

 Ruszyliśmy z Michałem obładowani towarami szczególnej wartości;) z biedronki we wtorek 9 lipca pociągiem do Przemyśla(bardzo miła noc;), skąd chciałem ruszyć do Lwowa trasą i sposobem który wypróbowałem w zeszłym roku z Anią Z. czyli elektryczką z Szegyni. Dojechaliśmy busem do Medyki za 2zl bez żadnego problemu, mnóstwo busów służących ukraińskim oraz polskim mrówkom kursuje na trasie Przemyśl-Medyka, później wyjątkowo szybko przejście piesze i już jesteśmy po stronie ukraińskiej, trochę zdenerwowani gdyż wbrew informacjom,·które wcześniej posiadałem, iż strachówki (UkrainMedStrach – ubezpieczenie na wypadek choroby) zerżnięto z nas po 12zl Miało to kosztować 12 UAH, lecz mieliśmy tylko złotówki… i mówię kobiecie że w takim razie wyniesie to około 10zl, a ona śmieją c mi się w twarz twierdzi z rozbrajającą szczerością że "u nas Hrywna=zlotowka" co jest oczywiście bzdurą ponieważ oficjalny kurs wynosi 1UAH=0.8Zł No, ale cóż, jesteśmy na zielonej Ukrainie zaraz łapiemy busa na Wogzał do Lwowa za 5UAH, Wymieniamy kasę, kupujemy bilet(16,5UAH), do Czerniowiec na 21:38 oczywiście plackartnyj, dajemy plecaki do przechowalni i gonimy na miasto na pierogi;) Mieliśmy mnóstwo czasu, bez żadnego stresu szwendamy się po Lwowie, niczym turyści spędzającymwięcej dni w tym polskim mieście;) Nóżka za nóżka…Piwko za piwkiem;)Generalnie luzujemy się i przygotowujemy się do dalszej podróży. Na dworcu we Lwowie już wieczorem sytuacja ta, co zawsze- mnóstwo pociągów do różnych miast byłego Radzieckiego imperium, naprawdę czułem ten klimat, że to coś wielkiego, składy ciągnące ponad 20 wagonów nie należą do rzadkości, wreszcie wsiadamy do naszej plackarty (uwielbiam!!!), Wyjmujemy śpiworki, plecaczki oraz buty do skrzyni pod leżanką i udajemy się w kimę, mamy około 11h przeciskania się przez góry, do Czerniowiec, Rankiem zwiedzamy tamtejsze toalety(zajebioza!) Udajemy się zatłoczonym trolejbusem na drugi koniec miasta na autowogzał, sprawdzamy czas odjazdu autobusu do Czerniowiec (tylko trzy dziennie) idziemy papusiać, piwko i znowu patrzymy w błękitne niebo szczęśliwi z życia czując jednakże ten swoisty "reisefieber";)

 

Godzinę przed odjazdem czatujemy już na wogzale nagabywani czy nie chcemy pojechać taksa do Suczawy, wreszcie podchodzi do nas pewien Rumun, który mówi ze zawiezie nas w swojej ladzie do Suczawy za taka cenę jak autobus, czyli 27UAH. Zgadzamy się, nie mamy ochoty juz dłużej tkwić na tym syfiastym dworcu. Facet jednakże nie pozwala nam schować plecaków do bagażnika, trzymamy je u nas na kolanach, no trudno, jakoś przeżyjemy, mówi,·że jeszcze tylko podjedziemy zatankować na stację… Zajeżdżamy a facet zaczyna wypakowywać z bagażnika kanister za kanistrem;) Mówi nam, że mamy 15 minut pauzy;) Patrzę na licznik…Razem wlał w różne pojemniki i ukryty zbiornik gdzieś pod bagażnikiem około 350l Czujemy się jakbyśmy jechali na bombie;) na granicy standard dla naszego szofera: Podjeżdżamy do pierwszej budki, wysiadając bierze jeden kanister, stawia za budką, jedziemy dalej, Potem powtórka z rozrywki;) Generalnie szybko i bez problemów mijamy frontierę rumuńską, jeszcze standardową kontrola Milicji, daje im parę dolców w łapę(wcześniej przygotowanych) i jedziemy;) "Tak to Sie robi na południu"…Jesteśmy około 17 w Suczawie, na zadupiu na Dworcu Suceava Nord, mamy dobrych kilka godzin do Accelerata do Bucuresti Nord, odjeżdża dopiero 0:59.Co prawda był wcześniej Rapie, jednak jest o 3$ droższy, a my potrafimy zrobić z naszymi wymienionymi u taksiarzy lejami lepszy pożytek;) Idziemy do ogródka piwnego zaraz przed dworcem, gdzie za 8000 zaczynamy uzupełniać nasze płyny złociste;)(1$=32500lei) o 22:30 wyrzucają nas z baru, zamykają, więc  posłusznie przenosimy się do innego, tym razem już w budynku dworca, gdzie nie przychodzą im takie głupie pomysły jak zamykanie baru;) Wsiadamy do przedziału z naszymi biletami kupionymi za 272000 lei i ten schemat: pusty przedział, śpiworki, turn in i budzimy się rano w Bukareszcie…A tam syf, po prostu zero atrakcji, dobrych wrażeń pozytywnych, zaniedbane budynki, ostatni raz remontowane chyba w momencie stawiania, zero jakiegoś pomysłu na zagospodarowanie przestrzenne centrum, na ulicach bruk miesza się z asfaltem oraz kilkunastocentymetrowymi dziurami. Próbowaliśmy znaleźć jakiś normalny, kiepski bar rumuński ażeby cos zjeść, a jedyne o widzieliśmy to budki, iż hamburgerami, wreszcie poszliśmy do takiego lepszego fast-foodu na shoarmę. Oczywiście Bucurest nie mógłby być europejskim miastem bez McDonald;) Widzieliśmy 2 lub3 sztuki;) Po paru godzinach pojechaliśmy pociągiem osobowym z Bucuresti Gr B(taki podmiejski część głównego dworca oddalona o kilkaset metrów) do Giurgiu, przesiadki były idealnie dopasowane, przyjechaliśmy do Videle, wysiedliśmy z całym tłumem, poczekaliśmy 5 minut i juz byliśmy w następnym. Refleksje z podróżowania pociągiem po Rumunii: Nie ma aż tylu "biznesmenów" sprzedających różnorodne artykuły spożywcze jak na Ukrainie, klimat tez jakby cokolwiek mniejszy… Nie wiem, może za mało podróżowałem ażeby się tak naprawdę wypowiadać na temat tych pociągów;) Za bilet zapłaciliśmy 55000lei, a faceta z informacji na tym mniejszym dworcu gorąco polecam, jest to tzw. do rany przyłóż gościu. Zostawiłem notatki z podróży i słomkowy kapelusz przez omyłkę przy jego okienku, wróciliśmy po paru godzinach, a on najzwyczajniej mnie zawołał do siebie i wręczył. Spróbujcie sobie wyobrazić taką życzliwość u nas na którymś dworcu… Wysiadamy na Giurgiu Nord, generalnie niezłe zadupie, jeden zabity dechami bar;) Oczywiście nie mogło się obyć bez zaczepienia nas przez niezwykle uprzejmego Rumuna, który oferował swoją pomoc w podwiezieniu samochodem do granicy za ….10$ Kiedy szczerze go wyśmiałem i powiedziałem żeby się wypchał, zeszliśmy po negocjacjach na 1$ od osoby, które i tak uważam za przepłacone, całkiem możliwe że gdybym był twardszy, pojechalibyśmy jeszcze taniej;) Maszerujemy sobie już w okolicach granicy, zbliżamy się do kolejki tirów gdy wyskakuję na oko 13-14letni chłopczyk i zdecydowanymi ruchami ręki oraz łamana angielszczyzna mówi ze mam Sie zatrzymać, a ja sobie nic z tego zaiwaniam dalej. aż stoję przed Nim w odległości 0,5m. Słyszę dziwną propozycję…zapłać 1euro, to przejdziesz… Śmiejąc się mu w twarz, próbując go ominąć pytam czy jest żołnierzem;) Na to on śmiertelnie poważnym głosem.. "Ja? Soldat?" I wyciąga około 30-40cm maczetę… Zaczyna wymachiwać nią w kierunku Michała, chwilkę mieliśmy naprawdę nieprzyjemną, aż strach pomyśleć, cóż mogłoby się stać gdyby jego starszy kumpel, prawie 30letni zamiast powstrzymać go, dołączył się do tej niewątpliwie interesującej imprezy….Wreszcie po chwili stresu maszerujemy z twarzami w zachodzącym słońcu w kierunku odprawy paszportowej, a ja podkręcam fazę Michałowi jak to fajnie będzie na Moście Przyjaźni jak juz będziemy przechodzić o zachodzie słońca… Maszerujemy wesoło, a celnik się pyta…dokąd Panowie a ja na to odpowiadam dość prostolinijnie "A ta, do Bułgarii, do Sofii, wakacje, Rilski Monastyr, turystyka" Ale jak to pyta celnik, tędy? Ja mu pokazuje paszport, nadal pewny siebie;) Okazuję się że juz nie ma przejścia pieszego… Celnik "życzliwie" radzi nam ażeby wziąć taksę i przejechać nią na drugą stronę mostu…Taksiarz śpiewa sobie…uwaga, uwaga 80euro za przejazd przez granicę i parę kilometrów do Ruse;) Oczywiście nawet z nim nie rozmawiamy, próbują złapać stopa, przez następne 3h bezskutecznie stoimy i czekamy na kolejne zapełnione auta bułgarskie tudzież rumuńskie, pytamy wszystkich kierowców tirów, lecz oni…Po prostu tak mocno zastraszonych ludzi jeszcze nie widziałem, oni tak się bali celników rumuńskich ze szok, ze nawet nie chcieli słyszeć o wzięciu do szoferki chociażby jednego z nas… Trafiamy gościa mówiącego po angielsku, który tłumaczy nam iż tej nocy siedzi na granicy very bad man i ze "there's no possibility to go over the border tonight…" Ostatecznie w chwili gdy juz zaczynaliśmy się przebierać w ciepłe ciuchy i szykować do spędzenia nocy na granicy, łapiemy jednego młodego Bułgara który niegdyś miał takie same doświadczenia i w 20 minut zawozi nas przez granice do Ruse!!! Tam dowiadujemy sie że za godzinę mamy busa do Sofii za 7$ no i jemy tradycyjną chińszczyznę(zupkę;) no i wsiadamy…Zdążyliśmy, jest noc z piątku na sobotę, w południe jesteśmy umówieni z grupą;) Dalszy ciąg później;)

 

 

Piotrek Fijałkowski

{mospagebreak}Hej, po długiej ciszy znów nadaje:)

 Zajechaliśmy wiec do Sofii, juz około 4, wychodzimy, ciemno jak za przeproszeniem za koszulka u Kolegi Bamba, Po chwili poświęconej na orientacje w terenie zauważyliśmy ogromny budynek, który okazał się Gara Du Nord, czyli dworzec kolejowy… No to jazda do ubikacji, to, co tam zobaczyliśmy, przeszło nasze najśmielsze oczekiwania, po paru miłych chwilach spędzonych w Sławojkach na Ukrainie i Rumunii, teraz prawdziwa odmiana, czyściutko, babcia klozetowa wydaje  bielutki papierek… Krotko mówiąc głowy, brody zęby pod kran:) Później chcąc podjechać parę przystanków w kierunku Cerkwi Newskiego, spytaliśmy pewna kobietę gdzie moglibyśmy kupić bilety, ona odpowiedziała….ze u kierowcy, wiec zaraz po załadowaniu się do tramwaju, ruszam na przód pojazdu…nie zdążyłem słyszę głosy zwiastujące kontrole.

 

Nie darowali nam, chamy jeżdżą prawdopodobnie specjalnie na przystankach około dworcowych czyhając na zagranicznych turystów. Pokazał nam Pan Kanar ładnie wydana broszurkę (po angielsku!!!) gdzie było napisane, ze jeżeli jeździsz bez ticketa, to oni łaskawie sprzedają Tobie takowego w specjalnej cenie 5 lewa,. czyli około 3$. Wtedy się nieźle ..zdenerwowałem(cenzura:) lecz teraz gdy patrzę z perspektywy kar które wymagają w Monachium(Schwarz auf Weiss: Schwarzfahrer zahlen…40 Euro) to mniejsza z tamta kara, przynajmniej posiadam takowy wspaniały bilet.

 

Przechadzając się po mieście, całkiem ładnym jak na Bułgarię oraz porównanie do Bukaresztu, które nam się ciągle cisnęło na umysły, chcieliśmy znaleźć prawdziwy targ, wiec ruszyliśmy zgodnie ze wskazówkami pewnej damy w boczna uliczkę, a tu zaraz podchodzi do nas ubrany w brązowy garnitur pan, pokazuje jakiś dokument po bułgarska, przedstawia się jako Pan Policjant(tajniak) i prosi nas o paszporty, po naszej odmowie pokazuje kajdanki i stwierdza ze musimy z nim pójść, bo "sprawka", "fałszywe dolary”. Gostek nieźle grał, a my, co tu dużo mówić byliśmy trochę zastraszeni oraz niepewni czy jest prawdziwkiem, czy nie… Po paru skrętach w kierunku wcale nie centrum, lecz jakiegoś zadupia, postawiliśmy się z Michałem i powiedzieliśmy ze nie pójdziemy dalej… Reakcja faceta tylko potwierdziła słuszność naszej decyzji, wyjąkał jakieś przeprosiny, powiedział "serwus" i się rozstaliśmy… Po następnych dwóch godzinach w trakcie których pewna młoda atrakcyjna Bułgarka, która się do mnie uśmiechała stojąc razem przy ladzie, a potem próbowała wykonać skok na moja kieszeń, po zjedzeniu całkiem niezłej pizzy, spotkaliśmy się z zasadnicza grupa bułgarską:)

 

Zobaczyliśmy cerkiew Newskiego, naprawdę warto, choć osobiście na mnie zrobiła większe wrażenie pewien inny przybytek kultu prawosławnego odległy o jakieś 10 minut, udaliśmy się piechotka przez dużą część miasta na dworzec południowy (busowy) ażeby stamtad pojechać do Samokowa (zamknięty meczet, poza sklepem z piwem w którym sprzedawano nam cieplutkie piwko z…Lodówki, nic szczególnego) oraz następnie do Borowca. Borowiec jest to typowo turystyczna miejscowość, bardzo malutka, nastawiona głównie na turystów na nartach, jedno z głównych centrów narciarskich Bułgarii, właściwie to poza pensjonatami oraz hotelami niewiele tam innej architektury… Za to droga z Sofii do Borowca, cudeńko, naprawdę warto siedzieć przy oknie i podziwiać widoki, kręte serpentyny, głęboko wcięte doliny, super!

 

Pierwszy namiotowy wieczór upłynął nam bardzo milo przy ognisku (podziękowania dla Radka!!!) przy śpiewach, oganianiu się od komarów i obmyślaniu planu na dzień następny. Nazajutrz wcześnie rano ruszyliśmy wspaniałym szlakiem w kierunku schroniska pod Musała i jej samej. Szlak wbrew wcześniejszym obawom nie okazał się szczególnie męczący, pomimo ze  podejścia było około 1400 m. Ale co to dla nas!!! Gdy dotarliśmy do schroniska, uświadomiliśmy sobie ze właśnie jesteśmy na 2400m n.p.m. to…Trochę nas zamurowało, zupełnie inne proporcje aniżeli w kochanych Taterkach…Stromo piętrzące się szczyty wokół nas, i zgaduj zgadula, podobnie jak pierwszy raz z Rysami, który to szczyt ta Musała (najwyższe wypiętrzenie Bułgarii-2925m). Po krótkiej przerwie zaatakowaliśmy ją:) Potem, już w trakcie wędrówki zobaczyliśmy jak ogromny błąd popełniliśmy zostawiając nasze plecaki na dole, okazało się ze istniała możliwość noclegu na samym szczycie, i to nie za wygórowana cenę(około 16zl) Po nocy spędzonej w "dolinie" na 2400m wśród koni, które parokrotnie ocierały się o nasze namioty, a odgłos i stąpania słychać było calutki czas, oraz huraganowym wichrze wraz z deszczem, rano odbyliśmy burzliwa naradę czy iść w góry czy nie…Około 6 gdy wstawaliśmy wszystko było skryte we mgłach, gdy mgła zeszła nad jeziorko, widoczność stopniała, jak to bywa do kilkudziesięciu kroków:)

 

Od tamtej pory wiem ze niezależnie od pogody należy ruszać w góry,·ponieważ człowiek później sobie tego nie daruje. Moje wczesniejsze (zeszłoroczne) doświadczenia tez na to wskazują. Po drodze na Musale, juz z plecakami mijamy malowniczo położone 3 stawy, a na samym szczycie spotykamy… Szwajcarow, grupę z części francuskiej(ech, te kobiety,:)·którzy zwabieni zostali do Bułgarii europejskim zlotem miłośników tai-chi… Wypogadza się już na dobre, ściągamy nawet kurteczki i maszerujemy wesoło poprzez łąki, poprzez przełęcze:) Ten dzień…był tak zwaną wyrypą, mam nadzieję, że nie tylko ja to tak widzę (żebym nie wyszedł na cieniasa:), ale trasa na 2500-2900 m przez 13,5h to jest już całkiem ok. Po drodze zawitaliśmy jeszcze do schroniska na w miarę dobra zupę kapuśniaczkową sklecona chyba naprędce przez gospodynie, oraz doświadczamy bardzo niemiłego uczucia, gdy Pan Gospodarz stal przez cały czas naszego stołowania się tam 2m od naszego stołu patrząc jak wsuwamy te ciecz:)

 

Tego dnia omijaliśmy wielkim lukiem, robiąc niemalże kółko wokół zbiornika retencyjnego zabezpieczającego dostawy wody dla Sofii, o znaczeniu strategicznym. Szczerze mówiąc oczekiwałem jakichś wzmożonych patroli wojskowych, nic z tego, widać ze w tym elemencie Bułgaria trochę odeszła od swoich komunistycznych korzeni…Schodząc o 21.30 do Rybnego Jeziora, jesteśmy wprost wykończeni, od jakiejś godziny każdy z nas myśli o gorącej herbatce i śpiworku:) Rozbijając namiot mamy jeszcze do pokonania całkiem fajny potoczek po ciemku ażeby dostać się do stojącego nieopodal schroniska(wrzątek, po negocjacjach, po późno….) Jedna z naszych współturystek (ochrona danych osobowych:) ląduje w błotku przy pokonywaniu naturalnej przeszkody…{mospagebreak}

Po niecałej godzinie wracamy do namiotów a tu okazuje się ze wilgoć z rana(deszczyk) zdążył się już pod wpływem temperatury przeistoczyc w lód wiec namioty mamy twarde jak skala, nie musimy się obawiać niczego:) W nocy…zimno…Rano…białawo wokół, zwłaszcza namiociki… Piękne tereny, które mijamy następnego dnia są w zasadzie nie schodzone (Bułgarzy nie uprawiają turystyki pieszej!!!), na trasie jesteśmy my, my, i…dużo słońca, które daje nam po łbach. Mamy okazje widzieć 2 piękne, klimatowe schrony(ech, ach chciało się pozostać w nich na noc, lecz byliśmy umówieni z reszta grupy) oraz wspaniały łańcuch górski, które moim zdaniem aż się prosi ażeby poprowadzić po nim szlak typu Orla Perć(a może to i dobrze ze nie ma? Tak zapewne myślą wspinacze, których centrum znajduje się u celu naszej tego dnia wędrówki…) Jest to centrum Majlowicia, jest tez bar (głupi łysy c…j jako barman), w którym w zależności od wypowiadanego przez nas języka płacimy RÓŻNE stawki za jedzenie oraz napoje chłodzące…

 

Zdarza się ze stoimy przy ladzie, pewna Bułgarka przegląda kartę (menu) a następnie bierze ja jedna z naszych koleżanek, co spotyka się z protestem ze strony łysego, który wręcza jej nową kartę, wraz z innymi cenami…oczywiście średnio 1.5 wyższymi…Po dwudniowej harówce wiele osób decyduje się pozostać w obozie i zrobić sobie "Dzień Seksu", wiec w 5 osób (Staszek, Marcin, 2 Kasie oraz moja skromna osoba) ruszamy na jedna z piękniejszych tras tego wyjazdu, tzw. 7Jezior. Jest to klimat, który można by dla wyobrażenia porównać do naszych 5 Stawów, ale…tylko dla wyobrażenia, dolina jest o wiele większa, bardziej urozmaicona(wysokości względne pomiędzy stawami bardzo znaczne). Tego dnia po raz n-ty konsumujemy Bob-Czorbe, która jest po prostu zupa grochowa po bułgarsku, oraz spotykamy po raz pierwszy Thomasa z Berlina, wspaniały człowiek, przyjechał pochodzić po górach Bułgarii sam, a natknął się na nas… i był bardzo zadowolony:) W tym momencie….musze przyznać się ze takiej ciężkiej trasy, jaką mieliśmy następnego dnia, jeszcze w życiu nie robiłem…Podejście, podejściem, pod Majlowicie, ale… potem zejście do Rylskiego Monastyru, które wyniosło około 1500-1600m w dół po bardzo stromym stoku, pełnym traw, pozarastanej ścieżce, osuwających się z niej nogach, przewrotkach. Powiem w ten sposob… całe szczęście w nieszczęściu ze było sucho, a nie mokro tak jak w zeszłym roku zejście na Czarnohorze, (kto był, ten wie:)

 

Wraz z Radkiem i Ania wysunęliśmy się na prowadzenie marząc ażeby w końcu ujrzeć ten Monastyr…Och, jakie złudne były nasze pragnienia, gdy po pierwszym zachwycie ze… To już tak blisko, ze tylko kawałek, schodziliśmy w nieskończoność w dół i w dół:) Na końcu już przy tym świętym dla Bułgarów miejscu zafundowaliśmy sobie wspaniały, orzeźwiający prysznic pod… Wodospadem, wprost cudowne uczucie, gdy ciśnienie wody zapiera Tobie dech w piersiach…

 

Ażeby wyobrazić sobie wspaniale położenie Tegoż Monastyru, weźcie pod uwagę bardzo głęboko i ostro wciętą dolinę V-kształtna o wysokościach względnych około 1500m, zieleń, zieleń i jeszcze raz zieleń, kreta górska droga prowadząca do klasztoru z doliny…I cudowny wielki budynek(największy i najstarszy monastyr Bułgarii), bodajże 4-pietrowy, w ogromnej części drewniany, z wieżą "obronna", i celami dla Mnichów. Ja jednak wyobrażałem sobie odrobinę inaczej takową celę (spoglądaliśmy przez dziurkę od klucza). Myślałem ze będą miały charakter bardziej pustelniczy, ascetyczny, myliłem się, co prawda DVD w środku nie mieli, ale… W samym monastyrze istnieje możliwość noclegu, niestety ceny nie jestem w stanie podać, niesamowity klimat…Wiec siedzieliśmy w przydrożnym barze oklaskami witając kolejne przybywające ze szlaku osoby, gratulując im schafniecia tejże trasy. Spotkaliśmy także ponownie Thomassa z Berlina, który jak się następnie okazało spędził z nami resztę naszego pobytu w Bułgarii, oraz… W zeszłym roku na pod Popem Iwanem spotkałem z Ania mojego kumpla ze Szczecina, dalekiego, bo dalekiego, ale jednak…

 

Tym razem wraz z Thomassem wędrowały trzy osoby, także ze Szczecina, z mego… Byłego liceum, z…mego osiedla:) Niesamowite, ze musieliśmy pojechać aż do Bułgarii ażeby się spotkać:) Oczywiście kwestia noclegu była takoż ważna, zwłaszcza mając na względzie nasze zmęczenie po całym dniu.. Polaków było tam więcej, w tym takoż grupa polskich sióstr zakonnych, które w dwa busy zwiedzały to i owo w Bułgarii. Wiec załatwiliśmy z kierowca żeby wykonał jeden kurs do Riły (kilkanaście km w dół doliny) i zabrał nas razem z plecakami w 15 osób, było gorąco i sympatycznie, ledwo się drzwi zamknęły:)

 

W Rile, ech, oddzielna opowieść spotkaliśmy "niesamowicie dobrego człowieka" po spotkaniu, którego byliśmy "niesamowitymi szczęściarzami" jak wynikało z polskiego zapisu na kartce,·którą posiadali pewien Bułgar od "Jacka z Gdyni”, który kiedyś stołował się u tego pana:) Wszystko Ok, spaliśmy część w środku z możliwością prysznica, część na dworze na karimatach pod niesamowitym baldachimem z wina, lecz bez jakiegokolwiek prawa nawet wstępu na gore, do  naszych współtowarzyszy. Cóż, taki był układ:), Więc na podwórzu pod winem, zajadaliśmy się arbuzami, raczyliśmy "Zagorką"(nasze kultowe piwko z Bułgarii) i słuchaliśmy nocą odgłosów walczących kotów… Klimat w samej Rile był całkiem ciekawy ze względu na bardzo szeroko rozpowszechnioną uprawę wina przy domach, na uliczkach. Nierzadko szło się mała uliczka w cieniu wina, które rozpościerało się nad nami:) Rankiem mieliśmy wiele scysji z panem szanownym gospodarzem,·który łamaną niemczyzną usiłował nam wytłumaczyć, że " mein Arzt angerufen, mussen gehen, mein Zahnarzt" Salwę śmiechu wzbudziło pytanie, kto potrafi po niemiecku, na to zgłosił się… Thomass… Wasko spytał się go upewniając się czy na pewno dobrze potrafi ten język, tak żeby się mogli dogadać:) Szczerze mówiąc Wasko mówił typu Ali lubić Alę:)

 

Dzionek następny był typowo transportowo-wypoczynkowym, dojechaliśmy do Bańska, pięknego miasteczka (kolejne z bułgarskich centrów narciarskich, budują niesamowity kompleks wyciągów), następnie władowaliśmy się do busa po poważnym ociąganiu i psioczeniu na cenę (około 8zł od osoby) za podwiezienie nas do schroniska pod Wichrynem… Gdyby nie to ze tego dnia źle się czułem(udar słoneczny z poprzedniego?) To zapewne namówiłbym Radka i poszlibyśmy około 12km na piechotke do tego schroniska, a co tam! Jak się później okazało, cena nie była wcale wygórowana, gdyż trasa, która musieliśmy pokonać, wiodła poprzez ponad 1000m różnicy w wysokościach, cały czas przez serpentyny, takiej drogi w Polsce…po prostu nie ma, i żadna nie może nawet konkurować… To tak jakby trasę z Łysej Polany do morskiego pomnożyć razy kilkanaście? Ech… Szkoda ze nie mieliśmy pięknych widoków, twarzą cały czas zwróceni ku kierunkowi jazdy oraz w gęstym lesie… Samo schronisko, położone na wysokości około 2000m n.p.m. zaskakuje zadziwiająco mała liczba turystów (pomimo weekendu), a przecież można tam dojechać samochodem! Wyobraźcie sobie, co by się mogło dziać u nas na takim parkingu… W tym momencie chylić czoła przed Marcinem, który dal się poznać jako wybitny negocjator i przez około 1h? Prowadził dysputy z cieciem w schronisku abyśmy mogli jak najtaniej przenocować, i do tego najlepiej uzyskać możliwość kupienia jakiegoś jedzonka… W końcu trafiliśmy całkiem, nieźle, klimatową klitkę z okienkiem 20-20cm gdzie w 9 osób(2 osoby musiały wcześniej wrócić do Ojczyzny, a następne dwie squaw pojechały do Stambułu) jakoś się ułożyliśmy do snu. Oczywiście narzekania ze śmierdzi, ze niewygodnie:), Ale top tak często już bywa:) najlepszy numer był taki ze mieliśmy prawo zawitać do tegoż "apartamentu" około 22.30 I wynieść się do 6.30, Ciekawe…Chodziło o to ze spaliśmy na pół dziko, nie mieliśmy prawa wobec straży parku i ewentualnej kontroli spać tam w tyle osób, poza tym…Kasa poszła chyba do kieszeni chatkowego:)

{mospagebreak}Rankiem wyprawa na Wichryn (piękne białe marmury), oraz na Kończeto, czyli po bułgarsku żyletka…Kto nie był, ten może dowie się czegoś z relacji video od Staszka…Pasmo miało rzeczywiście ksztalt… żyletki, z niesamowitymi przepaściami z obydwu stron, a dramaturgii dodawało mgła… W tym momencie pozwolę sobie przytoczyć Staszka filmującego nas nieporadnie trzymających się "łańcuchów": "Mamo, Tato – Przepraszamy…" Atmosfera rzeczywiście była fajna, cześć osób patrzyło z niepokojem na następną część szlaku, część czuła się jak w ryba w wodzie, z podnieceniem oczekując ruszenia dalej… Niestety nie wszystkich psychika wytrzymała tę próbę, po odłączeniu się naszych przyjaciół, ruszyliśmy… Do cudownego schronu na jednej z przełączek, przymocowanego stalowymi linami do podłoża, wchodziliśmy jak do świątyni… Najpierw otwierasz jedne drzwiczki, schylasz się, przechodzisz do mikro-przedpokoju, otwierasz drugie drzwiczki…

 

Otwierasz buzie ze zdziwienia, jaki klimat panuje w środku…Na powierzchni około 7m kwadratowych, wysokość 2.3M umieszczono 8 drewnianych legowisk, koce, wyryte napisy bywalców, oraz Księgę Pamiątkową… Oczywiście korzystamy z okazji i wpisujemy się jako grupa z Polski (english too), Siedzimy w środku nie mogąc się nacieszyć atmosfera i po raz kolejny na wyjeździe żałując ze nie mamy plecaków a przede wszystkim śpiworów ze sobą ażeby zanocować… Ale wrócę tam, na pewno:) Jakoś się tak ułożyło, że w ten dzień, wieczór wypadały… Moje urodziny(mogę już pić piwko w States) Tak wiec nocowaliśmy w pewnym zajeździe, 0,5h poniżej schroniska Wichryn, może nie było jakiejś hucznej imprezy, ale moim zdaniem było milo, szczególnie, gdy przy stole, (na którym królowała Szopska Sałatka i nie tylko..) Zostało 4 chłopa i śpiewało ochrypniętymi głosami różne piosnki:) Oczywiście nie obyło się bez interwencji zarządzającego tym przybytkiem dżentelmena, który w pewnym momencie zaczął już nam wymachiwać kasą, że nie potrzebuje jej, ze mamy się wynosić… No to ostatecznie się położyliśmy spać…

 

Rankiem 20.07 podzieliliśmy się na dwie grupy: Czarnomorska i Pirynska:) Część pojechała przez Plovdiv do Warny i Neseber, a w cztery osoby + towarzysze ze Szczecina wraz z Thomassem, poszliśmy w góry… Tego dnia praktycznie wszyscy mieliśmy niesamowitego lenia, piękne góry, stosunkowo krotka trasa, skutecznie rozbiła nam ambicje robienia "wyrypy", w pewnym momencie po prostu wyjęliśmy karimatki i wygrzewając się na słoneczku, a gdy znikło, głośno debatując, kiedy znów wróci do nas, leżeliśmy i podziwialiśmy piękne krajobrazy grupy górskiej Piryn… Klimat ciut podobny do naszego tatrzańskiego, jednak góry wyraźnie wyższe i w sumie dziksze, ludzi… praktycznie zero, szkoda tylko ze nie dane nam było spotkać żadnych pierwotnych mieszkańców tych terenów(fauna:) Następne dwa dni spędziliśmy bardzo, bardzo milo, nie przemęczając się, doceniając piękno krajobrazu, oganiając się od stad komarów, oraz…imprezując z Bułgarami przy tamtejszym disco-polo:)

 

Wieczór ten był całkiem miły, na początku z pobłażaniem uśmiechając się z bawiących się młodych ludzi w dresach, następnie sami się przyłączyliśmy… będąc takoż we wspaniałych wdziankach, jak to w górach… Po jakimś czasie nastąpił kultowy kankan wraz z naszymi nowymi znajomymi, milutko:;) O ile wcześniej mieliśmy różne doświadczenia z gościnnością i nastawieniem Bułgarów zwłaszcza w schroniskach, to teraz przez następne dwie noce spędzone w tych górach, nie mogliśmy złego słowa powiedzieć… No i wreszcie okazało się, że jadę do Monachium, przez chwilę rozważałem nawet transport bezpośrednio z Sofii, jednakże fakt, że pozostaliśmy we dwójkę z głównej grupy wraz z Zielskiem:) i ze byliśmy umówieni w Bukareszcie, spowodował rezygnacje z tego pomysłu… Udało się nam jeszcze załapać we wspaniałą podróż rozklekotanym, wynajętym na wyłączność:) busem w dolinę, kosztowało nas to 20 Lewa, ale człowieka, który się potem dosiadał, kasowałem niczym wytrawny kasjer:) Pojechaliśmy w 3 lub 4 przesiadki pod sama granice grecka, do Melnika, gdzie we wspanialej śródziemnomorskim klimacie pośród niesamowitych budynków (zdjęcia później) przechadzaliśmy się uliczkami w te i z powrotem…

 

Po obu stronach widniały długie stragany z winem, zwiedziliśmy wspaniałą piwnicę wykutą w skałach, doświadczyliśmy konsumpcji wina, no i znalezliśmy po raz pierwszy w czasie naszego pobytu w Bułgarii luksusowa kwaterę za 5Lewa za noc, a w łazience były…kafelki!!! Przepych, ze hej:) Wokół Melnika znajdują się piękne grupy z piaskowca, tzw. ostańce, tworzące strome wzniesienia, poddane ciągłej erozji wietrznej oraz rzadziej pod względem wody… Mieliśmy szczytny zamiar dotrzeć właśnie poprzez takie Ostańce do Monastyru Rożeńskiego, lecz… nie trafiliśmy… Po dość długim błądzeniu po terenie wysuszonym jak pusta butelka po gorzkiej:) zdecydowaliśmy się wracać. Na wspomnienie tamtej "wycieczki" myślę o przygodach Tomka Wilimowskiego i Bosmana Nowickiego w Australii, w Skrubie.. Klimat rzeczywiście był podobny, wysuszona do granic niemożliwości ziemia, zero cienia, twarde, suche krzewy wbijające się w łydki:( Cóż…w Bułgarii są bardzo tanie arbuzy oraz melony, przykład: za średniego arbuza zapłaciliśmy około 2,3zl… W czwartek o 6 rano ruszyliśmy autokarem klasy lux:) z Melnika, z żalem opuszczając ten piękny zakątek świata do Sofii, gdzie zajechaliśmy po niespełna 4h jazdy, w Stolicy Sofii rozdzieliliśmy się ostatecznie z naszymi nowymi znajomymi, po znalezieniu naszego Busa do Ruse (w Sofii dworzec autobusowy to czysta abstrakcja, jest to po prostu kawał żwirowatego placu z dziesiątkami małych budek poszczególnych biur podróży..). Podróż do Stambułu, Munich czy Berlina nie jest żadnym problemem…. Naprawdę. Dojeżdżamy o 15.30 do przygranicznego Ruse, dowiadujemy się, że nie ma bata żeby znaleźć jakikolwiek bus do Bukaresztu(po prostu nie ma takich, ze względu na mały ruch oraz koszty dezynfekcji na granicy rumuńskiej – ach, ci Rumuni, czyściochy…), wędrujemy wiec na najstarszy dworzec kolejowy w Bułgarii, piękny, co prawda zaniedbany, ale klimat się czuje…

 

Tam dowiadujemy się ze za 40 min odjeżdża pociąg międzynarodowy do Bukaresztu… Lecz nie mamy juz żadnych Lew, nie mamy zielonego pojęcia gdzie może znajdować się kantor, a pani kasjerka ponagla nas wspominając o długiej kontroli paszportowej… W tym momencie zdziwienie, ponieważ spotykam przy tejże kasie Japonkę, która… ma za dużo Lew, a także wyjeżdża tym pociągiem, wiec krótka rozmowa, przeliczenie i wymienia nam 17 dolarów:) W pociągu klimat rzeczywiście niesamowity, towarzystwo BARDZO międzynarodowe, w przedziale mamy dwoje Polaków ( TO MY !!!), dwie Rumunki, Fina (podróżuje interrailem przez całą Europę), Japonkę oraz Mołdawianina, poza którym wszyscy mówi po angielsku, wiec rozmowy "ważne choć tylko przedziałowo" toczą się na okrągło. "I z każdej wspólnej nam posiady wygląda w przyszłość zatroskany człowiek" Z głowami wychylonymi podziwiamy widoki z Mostu Przyjaźni, zastanawiając się kiedy ponownie wrócimy…

 

W tym momencie już poczułem się "jak w domu" ponieważ najbardziej obawiałem się właśnie transportu do Bukaresztu, co mając w pamięci podróż w tamtą stronę oraz doświadczenia innych dążących do Bukaresztu naszych grup, wydawało się całkiem normalne…) Po zajechaniu do stolicy Rumunii, Zielsko niecierpliwie wyciąga mnie na miasto, bardzo ciekawe jego  uroków…Podobnie jednak jak przed 2 tygodniami ja sam, szybko weryfikuje swoje oczekiwania i zapędy do zwiedzania, widząc niesamowity bałagan i syf okolic dworca…. Zero pomysłu na zagospodarowanie przestrzenne, o czystości ulic można jedynie zamarzyć… Lądujemy ostatecznie w barze pewnej międzynarodowej, bardzo znanej sieci fast-food której nazwy nie będę wymieniał ze względu na reklamę której bym nie chciał tutaj czynić…w tym miejscu:)

 

W pewnym momencie… z głośników leci Hotel California, a my czujemy jak odpływają nasze duszę…"We are all just prisoners here of our own device.." Tak, czujemy się właśnie jak więźniowie, nie mogąc się wyzwolić z tej nieodpartej chęci podróżowania…

 {mospagebreak}Hasło…Wszystkie drogi prowadza do Rzymu zmieniamy szybko na "Wszystkie drogi prowadza do Bukaresztu", gdzie spotykamy się wszyscy z powrotem, pomimo iż granice BLG-RUM przekraczaliśmy w trzech grupach…. Największa z nich spędza czas na dworcu już od rana, wiec pomysły też wpadają im najlepsze…Szybko piszą na kartce "Niech żyje przyjaźń między narodami" w paru językach i szybko zbierają na lody w tejże znanej sieci fast-food… Tuz przed północą dociera do nas ostatnia, 3-osobowa grupa(Radek, Ania, Ania), którzy zdecydowali się pokonać trasę z Ruse taksówkami ażeby tylko zdążyć do nas na pociąg… W końcu jeszcze chwila nerwówki, sprint w ostatnim momencie na inny peron(zmieniono stosunku do pierwotnego) i jesteśmy w przedziale, jakoś układamy się do snu, niektórzy wygodniej, niektórzy…ciut mniej, i ruszamy w podróż powrotna od Suczawy, gdzie ladujemy rankiem. Na cale szczęście budka z piwem jest już otwarta, gdyż 7h w gorącym pociągu skutecznie napędziło nam pragnienie, wiec raczymy się z Radkiem pysznym piwkiem za około 0.8zl:)

 

Po krótkim oczekiwaniu i nerwówce "Gdzie jest Ania???" jedziemy busem do Czerniowiec, jeszcze wysiadka na granicy, kolejne zwiedzanie klimatowych ubikacji i jesteśmy na ZIELONEJ:) Ukrainie. Tam raczymy się warenykami (pierożki), kupujemy zapasy na 2h podróż osobowym do Kolomyji (kolejny raz na dworcu, ech, sentyment..) i zegnamy grupę Kijowska, która jedzie wieczorem plackarta za 35UAH do stolicy Ukrainy. Bardzo im zazdrościłem, ale czas oraz kasa nie pozwoliła mi na te przyjemność… W Kolomyji robimy szybki sprint na Autowogzał, oczywiście kolejny arbuzik oraz prawdziwa kłótnia z kierowca, któremu poprzez posiadanie 6 wielkich plecaków odebraliśmy możliwość zabierania po drodze większej ilości pasażerów, jest wściekły, ponieważ widzi ze zarobek czysto do jego kieszeni mu po prostu ucieka, początkowo nie chce nas zabrać:) Ograniczony człowiek… Ale po interwencji pracownicy Dworca, pakujemy się do środka, płacąc jednak myto za bagaże…Wytrzęsło nas… Po prostu, i to nawet mocno… Jesteśmy 22.30 we Lwowie (piątek), decydujemy się na pociąg podmiejski do Mostiski II chcąc tak jak w zeszłym roku skorzystać z dobrodziejstw tanich ukraińskich pociągów oraz przejścia granicznego pieszego w Szegyni…

 

Hehehe…Tamtej nocy wielokrotnie padało porównanie do popularnego programu na jednej z polskich prywatnych stacji telewizyjnych "Granice"… Niestety okazało się ze jedynie jeden pociąg na dobę do tej miejscowości, którym jeżdżą setki mrówek z Lwowa do Przemyśla ma przedłużony trasę i podrzuca tychże "turystów" pod sama granice, co doświadczyliśmy z Anią w zeszłym roku… Nasz ląduje o 2.30 w Mostisce, miejscowości oddalonej o paręnaście kilometrów od przejścia granicznego…Decydujemy się na założenie garbów na plecy, latarki w ręce i maszerujemy przez jakieś zadupia, coraz to słysząc poszczekiwania psów, zastanawiając się, dlaczego nie wzięliśmy paralizatorów, a noże mamy schowane głęboko w plecakach…Teraz już można się uśmiechać do tej przygody, ale wtedy wcale nie było nam super do śmiechu (tzn. udawać przed dziewczynami trzeba było:=) Widzimy co prawda łunę świateł z granicy, jednak nie mamy pojęcia jak daleko to się znajduje, koncentrujemy się ażeby dotrzeć do głównej drogi Lwów – Granica – Przemyśl, tam już nam się nic nie może stać:)

 

Rzeczywiście,po 0,5h docieramy do stacji benzynowej, zdążyliśmy machnąć ręką…i zatrzymuje się trabant kombi na ukraińskich numerach, jest po 3 w nocy, w środku dwoje niesamowitych luzaków. Mamy znów szczęście:) Zabiera dwoje z ans wraz z plecakami, reszta wędruje pieszo, jednakże niecałe 10 minut czekamy na granicy, gdy dociera reszta grupy, Radek z Ania zabierają się wraz z kierowca przez granice, my czekamy…. Jemy arbuza….Siedzimy na krawężniku pod kantorem(nieczynny) zastanawiając się czy przyjdzie nam czekać do 8 do otwarcia pieszego przejścia czy uda nam się złapać jakiegoś stopa przez granice… Po następnych 15 minutach siedzimy już w środku osobowego auta i prowadzimy dysputę z kierowca. kolejny raz szczęście… Gdy wysiadamy po drugiej stronie granicy zaczynam nucić…"Czwarta nad ranem, może sen przyjdzie, może mnie odwiedzisz… Czemu Cię nie ma na odległość ręki, czemu mówimy do siebie listami". Po chwili zaczyna się wschód… Okazuje się ze Ania z Radkiem czekali dłużej na granicy, lądujemy się resztą na pakę ich dostawczego VW i po 15 minutach jesteśmy w Przemyślu….Radość, uśmiechy i bieg do kas po bilety…o 5.17 Jesteśmy w pociągu do Wrocławia…. W tym momencie kończy się ma opowieść, której uzupełnienie w postaci zdjęć będzie można zobaczyć w październiku w Poznaniu, na spotkaniu porajdowym, na które już teraz serdecznie wszystkich zainteresowanych w imieniu Staszka zapraszam:)