Morze szczytów, czyli rajd w Beskid Wyspowy

Pod koniec października odwiedziliśmy Beskid Wyspowy. Zapraszamy do zapoznania się z relacją Piotrka Fijałkowskiego oraz alfabetycznym przewodnikiem po rajdzie autorstwa Bronsia.

Relacja Piotrka:

„Jesteś lekiem na całe zło… i nadzieją na przyszły rok…”

Przepiękny wyjazd Ciężki, z różnych powodów, ale niesamowity. Bardzo dziękuję wszystkim którzy jednak zdecydowali się na wyjazd i podążyli w czwartkowy wieczór na południe, który upłynął pod kątem Lecha, pigwy, brzozy i śliwki.

W 8 osób w przedziale, razem z Wojtkiem ze Szczecina który jechał „budować się w Dwerniku – naprzeciwko byłego baru Piekło” mknęliśmy do Krakowa, gdzie dołączyła do nas Karolka. Wkrótce byliśmy już po przesiadce na bus i jechaliśmy do Lubnia busem firmy Digi Trans. Tak, z pewnych względów zapamiętałem nazwę przedsiębiorstwa…. Na wysiadce prawie zapomnieliśmy Bartka, któremu się przysnęło, w ostatniej chwili sobie o nim przypomnieliśmy i wytachał się ze środka. Chyba chcieliśmy to jakoś nadrobić bo… przypadkiem zgarnęło nam się z luka bagażowego 9 plecaków a nie 8 ilu było uczestników, co jednak ogarnęliśmy dopiero parę minut po odjeździe busa…. Rozpoczęliśmy różnymi kanałami (wielkie dzięki Vinovich!) starania by dorwać jakoś kontakt do kierowcy busa, ale wszystko spełzło na niczym, dość powiedzieć że dyrektor Regionalnego Dworca Autobusowego w Krakowie nie miał telefonu do firmy która m.in. organizuje wyjazdy regularne z jego dworca… Zamieszczony w internecie telefon był nieaktualny.. Ostatecznie zadzwoniliśmy na policję informując o zdarzeniu. Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu policja stwierdziła że przyjadą po ten plecak z Myślenic do Lubnia – jakieś kilkanaście kilometrów W ten sposób rozwiązaliśmy problem i po godzinie ruszyliśmy na trasę. W plecaku zamieściliśmy czekoladki przeprosinowe oraz kartkę z prośbą o kontakt. Po kilku dniach otrzymałem telefon od Pauli że odebrała plecak z komisariatu w Myślenicach i dziękuje za „nieoczekiwanie oczyszczające i wyzwalające doświadczenie. Zdecydowałam się pojechać dalej bez niego. Pieniny wydały mi się jeszcze piękniejsze choć nie sądziłam że to możliwe. Tym razem miałam tylko krajobraz i poczucie, że niczego mi więcej nie trzeba”

Ten poranek był dość rześki, zagotowaliśmy sobie na przystanku w kawiarce, ruszyliśmy na Szczebel. Dawno nie byłem w górach, a tu okazało się jeszcze że te „Wyspy” to ostre podejścia mają. Bez gry wstępnej od razu ostro w górę i tak prawie aż do szczytu Na górze kolejna kawka z palnika, od razu lepiej się zrobiło temu misiu. Tego dnia zrobiliśmy Szczebel z Lubnia oraz wejście na Luboń Wielki. Bez szału, ale po owocnej nocce w pociągu mało kto (chyba poza Iwoną) wykazywał się ekstra formą na hasanie po górach. Do schronu dotarliśmy w miarę wcześnie. Kawka i rozważania – szukamy tych jakichś jaskiń na Perci Borkowskiego czy idziemy w kimę? Dość szybko przekonał nas gospodarz schroniska, że tamte jaskinie to większość ściema jak na Szczeblu, a jedyna sensowna ma 4metrowy uskok w środkowej części i trzeba się dużo czołgać. Udaliśmy się więc w sporą częścią ekipy (chyba wyłącznie męską) na spoczynek, a co robiły w tym czasie dziewoje to ja nie wiem. Coś ściemniały że niby idą na spacer.

Luboń jest przepięknie położony, super klimatowe schronisko na polanie szczytowej, widoki na inne szczyty Wyspowego, Babią, Tatry etc. Widoczność mieliśmy przez cały wyjazd rewelacyjną, typowy chłodny wyż jesienny. Bajer.

Wieczorem dołączyła do schroniska druga ekipa, też 8osobowa z którą, a zwłaszcza z jednym „śpiewakiem” imprezowaliśmy baaardzo zacnie do ok 23, a repertuar, czy też setlista to były po prostu debeściaki Mnie się dawno już tak nie podobało – a impra była po prostu potoczysta jak to się mówi. Dziękuję zwłaszcza gitarzyście. Kładliśmy się spać (na pierwszym piętrze, w pomieszczeniu z oknami na 4 strony świata!) po 23, niektórzy z problemami krtaniowymi po darciu się.

W sobotę rano obudziłem się przed moim budzikiem nastawionym na 6.55, zdążyłem jeszcze pójść na zewnątrz schroniska, porozkminiać właśnie dziejący się początek wschodu Słońca i wrócić na górę, przez następne 10minut wzajemne przekonywanie się z uczestnikami rajdu „wstać / nie wstać / wstać / nie wstać, zakończone przez Iwonę – no dobra, uniosę się na łokciach i obejrzę wschód Słońca wprost z łóżka. Wyjście o 8.40 (tylko 10minut opóźnienia w stosunku do zakładanego przeze mnie czasu), fajne skałki i dość ciężko chwilami na zejściu Percią Borkowskiego, wylądowaliśmy z Bronsiem pod sklepem gdzie zgodnie raczyliśmy się colą czekając na pozostałych, okazało się jednak że zeszli…. no, w każdym razie nie szlakiem, kawałek dalej.. No to co… No to zaczęliśmy z Bronsiem zapodawać stopa – minęło wg mnie spokojnie z 30minut zanim złapaliśmy Mitsubischi Pajero, takie 20letnie. W czasie poprzedzającym rozkmnialiśmy różne mity autostopowiczów „jak już wreszcie złapiemy to będzie full ljuks” etc. Przejazd zabrał za dużo czasu w stosunku do pierwotnych wyobrażeń, z Przełęcz Śmigłego ruszaliśmy dopiero ok 12:15 jakoś… Przepiękne widoki na polanach pod Mogielicą, fajna miejscówka na Polanie na Wałach (chatka przewiewna taka jak są zazwyczaj w studenckich bazach namiotowych), a następnie mieliśmy duży dylemat na Jasjeniu (jakoś wymawianie po polsku było dla mnie ciężkie na tym wyjeździe….) – zostać na Jesienne Bacowanie z SKPB Katowice czy nie. Ostatecznie ze względów na rezerwację u Mariusza Schabikowskiego poszliśmy do Rzek, gdzie byliśmy grubo po zmroku, bodajże ok 19. Przychodząc o tej godzinie myśleliśmy że będziemy ostatnimi, jednakże byliśmy w sumie pierwszymi… Na dzień dobry zostaliśmy poczęstowani powiedzmy nalewką własnej produkcji za którą dziękuję i która była jednym z przebojów wieczoronocy. Ujawnił się słynny dylemat. Jedną, nie dwie. Jedną? nie dwie… I tak ten dylemat dotyczył początkowej części imprezy. Jakoś przed 23(!!!!!) wpadła grupa turystów z Krakowa przebywali na weekendowym odrabianiu Wuefu na uczelni (biedacy…. ) i już wspólnie (początkowo na przemian, potem wspólnie i pospołu) śpiewaliśmy… Powiem szczerze, około północy jakoś wyglądało to że już niedługo się zakończy wieczór, czekaliśmy jeszcze na północ by odśpiewać Marcinowi 100lat z okazji urodzin, a potem…. a potem jakoś się potoczyło… Nadmienię tylko że po punktualnie odśpiewanej „Czwartej nad ranem” spokojnie poszło jeszcze kilkanaście – 20ścia parę piosenek…. Było grubbo.

Kładąc się ok 5.20 umawiałem się z Anią Paciej i Agatką na pobudkę ok 6(ta…..) i wyjście na Gorc Kamienicki… Skończyło się na tym że jakoś ok 7.30 przebudziłem się, hałasując ubrałem się, zrobiłem szybką kawę i wyszedłem samolubnie samotnie na szlak, 8.05 start, 9.03 na polanie, 10 minut na obczajenie obydwu bacówek i na dole byłem już ok 9.45. Widok na Tatry i tego typu atrakcje wynagrodziły trud podejścia o tej zabójczej porze… Po zebraniu kompletu uczestników rozdzieliliśmy się na Przełęczy Przysłop – Karola z Iwoną oraz Marcinem udali się jeszcze na Gorc Troszacki i (chyba) Kudłoń, my udawaliśmy że czekamy na busa(który przyjechał ale nas nie zabrał bo kierowca nie chciał pakować nas jak sardynki….), potem udawaliśmy że łapiemy stopa (tylko 20% z piątki miała to szczęście i prosto z Przysłopa pojechała do Krakowa – Nowe Piaski bezpośrednio, ale po 40minutach łapania stopa, skandal…. No właśnie, tą osobą byłem ja i ok 12:45 znalazłem się na bardzo odległym od centrum Krakowa osiedlu Nowe Piaski, skąd bimbą poprzez m.in. tunel metrowy w centrum dostałem się pod dworzec pekape.

Krótki alfabetyczny przewodnik po rajdzie autorstwa Bronsia

Autostop – próbowany kilka razy, jakoś bez istotnych sukcesów. Nie polecamy.
Butelka – gra, w którą co wieczór proponował grać Bartek. Bezskutecznie.
Ciemność – może pojawić się, gdy za dużo czasu spędzasz wylegując się na polanach, masz przydługą trasę lub za rzadko rozmieszczony transport. Może się wtedy zdarzyć, że ostatnią godzinę trasy do schroniska pokonujesz z czołówkami i bez rozdzielania się na podgrupy.
Ćwilin – wstępnie planowaliśmy, ale ze względów czasowych nie dało się go zdobyć.
Dodatkowe Trasy – były w niedzielę. Fiołek skoro świt przeszedł się pod Gorc, a Iwona, Karolina i Marcin ruszyli w Gorce szerzej rozumiane.
Elementarna Matematyka – szwankuje u Iwony. Wagon ostatni w pociągu bardzo rzadko jest tożsamy z wagonem pierwszym.
Finanse – dość zagmatwana sprawa, w sporej częsci z mojej przyczyny, gdyż w Poznaniu zapomniałem skorzystać z bankomatu. Skutki wzajemnego rozliczania, pożyczania i kredytowania do dziś wymagają jeszcze porządnego rozkminienia.
Gitara – owszem, była (w sobotnią noc nawet trzy!) i to w aktywnym użyciu.
Hala – patrz: Łąka
Intrygująca Zagadka – co Vinovich robił z Zosią o drugiej w nocy?
Jesteśmy na wczasach – znany szlagier, wykonywany na rajdach. W roli basisty w piątek niezidentyfikowany Warszawiak, w sobotę Marcin.
Kozackie Piosenki – według co starszych uczesnitków rajdu, żaden tam punk czy metal, tylko raczej Krystyna Prońko, Piotr Szczepanik, czy inna Zdzisława Sośnicka.
Lech Poznań – klamra wyjazdu. Zaczęło się od meczu z Manchesterem, skończyło tragiczną wiadomością o wyniku w Zabrzu, usłyszaną przypadkiem w pociągu powrotnym.
Łąka – zwana też Halą. W Beskidzie Wyspowym niejedna. Można sobie poleżeć i pooglądać fantastyczne panoramy.
Marcin – miał w niedzielę imieniny. Raz jeszcze wszystkiego najlepszego!
Noclegi – jak jest w pociagu, wszyscy wiedzą. Na Luboniu dość wygodnie, acz trochę zimno, za to niezapomniany pokoik z oknami na cztery strony świata i kapitalną panoramą. W Rzekach klasyczny model „na czterech materacach ośmiu spokojnie się zmieści”.
Organizator – panował nad sytuacją. Wprawdzie raz obudził o siódmej, a wracać z nami jakoś nie dał rady, ale generalnie sprawił się. Kawę robił i kanapki czasem nawet.
Plecak – zawsze trzeba ze sobą zabrać. Ale nie należy z busa zabierać cudzego. Chociaż z drugiej strony zawsze to jakaś nowa przygoda i doświadczenie, a wędrówki specjalnie nie opóźniło.
Relacja – pisze się, jak widzę. Fiołek, dajesz! Ktoś jeszcze?
Skład – mocno okrojony, w stosunku do pierwotnych deklaracji. Ostatecznie osiem osób: Agatka, Iwona, Karolina, Ania, Bartek, Marcin, Fiołek oraz wyżej podpisany
Ślimoki – a to już Bartka pytajcie, nie znam się.
Trasa – pociągiem do Krakowa, stamtąd busem do Lubnia. Dalej pieszo: Szczebel-Glisne-Luboń. Następnego dnia zejście Percią Borkowskiego do Rabki – Zarytego, przejazd różnymi środkami lokomocji na Przełęcz Chyszówki (zwaną też Przełęczą Rydza-Śmigłego) i wędrówka przez Mogielicę i Jasień na Przełęcz Przysłop. W niedzielę głównie spacer na autobus (patrz też: Dodatkowe Trasy).
Uczynni Ludzie – tacy co to częstują alkoholem własnej produkcji. Zdarzali się co wieczór, przy czym w pociągu byliśmy nimi my sami.
Warunki – bardzo przyjazne. Śnieg ledwie gdzieniegdzie symboliczny, trochę zimno, ale przede wszystkim – bezchmurne niebo, Słońce i co najmniej zadowalająca widoczność.
Yellow Submarine – akurat było, ale zasadniczo piosenek w obcych językach tym razem nie wykonaliśmy za wiele.
Ziomusie – temat polecany do rozeznania Karolinie przez Bartka.
Źrebię – nie ma nic wspólnego z tym rajdem, ale przecież nie mogłem pozostawić pustej literki.
Życzę Wszystkim Wielu Podobnie Udanych Rajdów – a co? Myśleliście, że skończę Żywcem albo Żołądkową Gorzką? Też pomysł…