Powtórka z Bieszczadów

W długi weekend listopadowy wyruszyliśmy, podobnie jak w zeszłym roku, na podbój Bieszczadów. Czy było warto? Jasne, że tak! Pogoda nas nie rozpieszczała, ale wspomnienia zostaną na długo…

PB104861.JPGPełni optymizmu i spragnieni nowych SeTKowych przygód ruszyliśmy we wtorkowy wieczór pociągiem do Rzeszowa. Z Rzeszowa pojechaliśmy busem do Wołosatego. Zapowiadała się piękna pogoda – od samego rana towarzyszyło nam słońce. Nasze nadzieje na przywiezienie górskiej opalenizny szybko jednak zostały rozwiane. Słońce zaczęło się chować wraz z pojawianiem się gór. Po drodze do Wołosatego zostawiliśmy rzeczy w Ustrzykach Górnych – miejscu naszego pierwszego noclegu. Nasz Wielki Organizator Mikołaj zaplanował pierwszy dzień „na lekko”. Odciążeni ruszyliśmy na spotkanie z bieszczadzką przygodą.

było troszkę mgliście :PTego dnia w planach było zdobycie Tarnicy. Jak to jednak bywa z planami, często są weryfikowane przez życie. Tak też było i tym razem. Z Wołosatego wyruszyliśmy czerwonym okrężnym szlakiem. Po około dwóch godzinach marszu asfaltową drogą w lekkim deszczu doszliśmy do Przełęczy Bukowskiej. Tam droga zaczęła piąć się błotnistą ścieżką w górę. Po około godzinie dotarliśmy na Halicz, na którym mogliśmy podziwiać wspaniałe widoki oczyma naszej bogatej wyobraźni. Od podziwiania widoków szybko jednak oderwał nas zacinający deszczem wiatr. Dzielnie ruszyliśmy więc w dalszą drogę. Na rozstaj szlaków pod Tarnicą dotarliśmy całkowicie przemoczeni i zmarznięci. Nawet słynne Julkowe wisienki nie były w stanie nas zmotywować do ataku szczytowego ;P Jednogłośnie stwierdziliśmy, że zdobycie Tarnicy może poczekać do następnego razu, tym bardziej że ze szczytu byłoby widać tyle samo co z przełęczy pod nim – NIC. Czym prędzej zaczęliśmy schodzić czerwonym szlakiem do Ustrzyk Górnych, w których w Hoteliku Białym czekały już na nas suche ubrania i gorący prysznic – silna motywacja. Wieczorem nie mogło oczywiście zabraknąć śpiewów i gitar. Tym razem nie doczekaliśmy jednak do czwartej, by tradycyjnie zaśpiewać „Czwartą nad ranem” – zmęczeni padliśmy znacznie wcześniej.

PB115421.JPGNastępnego dnia wyruszyliśmy znanym nam już czerwonym szlakiem pod Tarnicę. I tym razem jednak nikt nie miał ochoty na zdobycie najwyższego szczytu polskich Bieszczad. Podobnie jak poprzedniego dnia pogoda nas nie rozpieszczała. Z przełęczy pod Tarnicą ruszyliśmy niebieskim szlakiem przez Bukowe Berdo. I w tym miejscu wypadałoby wspomnieć o bohaterze naszego wyjazdu – Falarze, jego plecaku i Falarowym Szczęściu. Otóż plecak(!!!) Falara zdecydowanie przekraczał wszelkie normy, przede wszystkim wagowe (ważył pewnie ze 40kg), co okazało się dla naszego nieustraszonego bohatera małym utrudnieniem w pokonywaniu trasy. A w związku z tym, że ambicja i konsekwencja naszego bohatera nie pozwalała mu na podzielenie się niesionym bagażem, pomimo próśb Rajdowiczów, Falar musiał zmierzyć się z Bieszczadami w samotności. Znając Falarowe Szczęście mieliśmy nadzieję, że zobaczymy się z nim jeszcze tego samego dnia w Kolibie. Gdy Falar próbował przezwyciężyć siłę grawitacji pokonując ostre i błotniste podejście na Bukowe Berdo, część ekipy już z niego schodziła. Zosia, Agata K. i Ola Z. szły na przedzie. Po dotarciu do Widełek zdecydowały się pójść dłuższą trasą – dalej niebieskim szlakiem, a potem zielonym na Przysłop Caryński. Druga ekipa w składzie Patrycja, Julek, Justyna, Ala i ja postanowiła być sprytniejsza i oszukać szlak – z Kopy zeszliśmy na szagę do Bereżek. Czy nam todo Koliby dotarliśmy już po zmroku... wyszło na dobre – wątpliwa sprawa. Zejście nie należało do najprzyjemniejszych, a żółtym szlakiem z Bereżek na Przysłop Caryński, myślę, że nie przesadzę stwierdzając, że płynęła rzeka, która po ciemku okazała się nieco problematyczna do pokonania. W każdym razie zaoszczędziliśmy na czasie, bo do Koliby dotarliśmy pierwsi, z czego byłam bardzo dumna, bo z reguły „zabezpieczam tyły” 😀 Zresztą miny dziewczyn, które były pewne, że idą pierwsze, po zobaczeniu nas w Kolibie, były bezcenne 😀 Po pewnym czasie dotarła pozostała męska część ekipy, która podobnie jak dziewczyny zdecydowała się iść dłuższym szlakiem. Oczywiście na Falara musieliśmy jeszcze trochę poczekać. Szymon i Bartol wyruszali już na akcję ratunkową, gdy do schroniska wszedł nasz dzielny bohater, Anioł Bieszczadzki – Falar. Tak o to byliśmy znowu w pełnym komplecie powiększonym o ekipę, która z różnych powodów nie mogła nam towarzyszyć od początku rajdu. Wieczorem rozkręciliśmy imprezę w jadalni. Do naszej play listy dołączyły nowe hity w wykonaniu Andrzeja, który zaszczycił nas swoją obecnością dopiero w Kolibie. Nie zabrakło m.in. przeboju rajdu, jakże idealnie wpisującego się w listopadowy bieszczadzki klimat, czyli „Na Mazury, Mazury, Mazury”. Hit ten jeszcze długo po powrocie z rajdu „leciał nam w głowie”. Nie wszyscy w Kolibie byli jednak zachwyceni rozkręconą przez nas imprezą, w związku z czym w pomniejszonym składzie postanowiliśmy się przenieść na górę i zintegrować z ekipą ze stolicy. Akompaniament trzech gitar i przyciszony śpiew naprawdę stworzyły niepowtarzalny klimat.

na Połoninie Caryńskiej się działo - grad, wiatr, mgła, deszcz, błoto, powódź w butach - jednak jak zwykle DALIŚMY RADĘ :)

Kolejnego dnia wyruszyliśmy prawie z rana zielonym szlakiem na Połoninę Caryńską. Przyzwyczailiśmy się już do dreptania w błocie po kolana, mgły i wiatru zacinającego deszczem. Jednak na to co się działo na Połoninie Caryńskiej nasze zahartowanie okazało się nie wystarczające. Myślałam, że mnie zdmuchnie. To już nie był wiatr – to była masakra. Do tego grad walący z olbrzymią siłą po twarzy. W takich momentach człowiek zaczyna się zastanawiać, po co jechał w listopadzie w góry. Najwidoczniej w Bieszczadach jest pewnego rodzaju magia, czy też siła przyciągania, bo za rok wybieramy się znowu… o tej samej porze. Zejście z Carynki też nie należało do najprzyjemniejszych – po błocie można było zjeżdżać. To tutaj Michał zdecydował się pożegnać ze swoimi butami, od których odleciały podeszwy (na szczęście miał drugą parę). Po zejściu do Brzegów Górnych czekało nas ostre podejście pod górę na Połoninę Wetlińską. Skrzydeł nam jednak dodała informacja, że w Chatce Puchatka można zjeść coś ciepłego. Moje marzenie o schabowym z ziemniakami nie spełniło się jednak tego dnia, na szczęście był żurek! 😀 W Chatce Puchatka okazało się, że nie jesteśmy jedyną ekipą. Było tłoczno, głośno i wesoło. Tego wieczoru również rozkręcona przez nas impreza nie spotkała się z powszechną akceptacją – pani „Lusi” nie spodobały się chyba przeboje śpiewane przez Andrzeja…

Następnego dnia prawie jednogłośnie stwierdziliśmy, że hardkorową jak na panujące warunki trasę zaplanonocowaliśmy w Bacówce pod Honemwaną przez Mikołaja trzeba znacznie skrócić. Wizja spacerku Połoniną Wetlińską po przeżyciach dnia poprzedniego większości nie przypadła do gustu. Na przejście pierwotnie zakładaną trasą (czerwonym szlakiem do Przełęczy Orłowicza i czarnym przez Jaworzec do Cisnej ) zdecydowali się tylko Mikołaj, Adam i Jacek. Reszta ruszyła żółtym, a następnie czarnym szlakiem do Górnej Wetlinki , asfaltem do Wetliny (po drodze zahaczając o Bazę Ludzi z Mgły) i busem do Cisnej. W Cisnej pożegnaliśmy kolejną parę butów – Ala zaopatrzyła się w nowiutkie trampki. W Bacówce pod Honem wreszcie spełniło się moje marzenie o schabowym! A do tego pyszna herbatka z konfiturą z jarzębiny… mniam 🙂 Po dotarciu Mikołaja, Adama i Jacka postanowiliśmy się udać „na miasto” dwieczorem trzeba było odwiedzić kultową już Siekierezadęo kultowej już Siekierezady. Po małych problemach z wejściem – odbywał się koncert, mogliśmy wreszcie spróbować legendarnego wina z kija. Po zakończeniu koncertu udało się pożyczyć na chwilę gitarę od zespołu. I się zaczęło… „Oprócz” w wykonaniu Bronsia i Szymona będziemy jeszcze długo pamiętać. Do bacówki udało się wrócić wszystkim – nie wszyscy jednak pamiętali, że mają klucz do pokoju i w efekcie zasnęli pod drzwiami…

I tak genialny rajd zmierzył ku końcowi. Żal było wyjeżdżać, zwłaszcza, że wreszcie pokazało się słońce! Miła odmiana 🙂 Za rok, jak już wspominałam, jedziemy znowu. Bieszczady, szykujcie się. Tarnico, tym razem nas nie pokonasz 🙂