Trzeci rajd Bieszczadzki

widoczek Listopadowy rajd w Bieszczady staje się już nową świecką tradycją SeTKi. I bardzo dobrze! Bo drugiego takiego wyjazdu w roku nie ma! Szczególnie, że pogoda była, jak na listopad, wspaniała! A świetna pogoda to dopiero początek długiej serii plusów tego rajdu. Ale po kolei…

suszarnia Zaledwie po dwóch tygodniach po akcji o kryptonimie „Liść dębu” wyruszyliśmy na podbój Bieszczad w bardzo wymieszanym składzie, gdyż znalazły się osoby, które dopiero zaczęły przygodę z SeTKą, jak i osoby związane z nią już od dłuższego czasu. Wiekowo również byliśmy zróżnicowani, łącząc młodość z doświadczeniem, co zaowocowało świetną atmosferą i zgraniem ekipy. Atmosfera udzieliła się już na dworcu, gdy na peron odprowadzała nas Szanowna Pani Prezes ;). A gdy wyruszyliśmy w 18-godzinną podróż do najdzikszych zakątków Polski, to nasz Wielki Organizator Rajdu, zwany dalej Mikołajem, postanowił zamienić nasz przedział (mieliśmy cały dla siebie, jak wszędzie ;p) na suszarnię dla jego niewysuszonego prania. Mieliśmy również możliwość poznać jego umiejętności krawieckie, gdy zszywał futerał od gitary ;).

koliba O remoncie dworca we Wrocławiu lepiej się nie wypowiadać, dlatego teleportujmy się od razu do Rzeszowa. Tam wsiedliśmy w „ekskluzywnie normalny” autobus do Uszczyk Górnych (błędna pisownia zamierzona ;p), który jak się okazało dojechał tylko do Ustrzyk Dolnych, bo dalszej drogi mógłby nie uciągnąć ;). Ale podstawili nam nowy bus, więc dojechaliśmy do Bereżek bez większych przeszkód. Chyba że uwzględnić brak jogurtu dla uczestników rajdu, szczególnie dla Mikołaja, który cztery razy biegał podczas postojów w poszukiwaniu spożywczego. Do autobusu wsiadła również wycieczka dzieci z pobliskiej szkoły i Bartek próbował się dowiedzieć, do której klasy chodzą, ale został zignorowany przez małą dziewczynkę ;). Za to mroźny rzeszowski poranek zamienił się w bardzo ładny, a co najważniejsze, ciepły dzień i o południu w pełnym słońcu wyruszyliśmy do pierwszego punktu naszego rajdu – schroniska Koliba. A zaszliśmy tam zaledwie po godzinie ;).

spychacz Po zażyciu luksusów (5-gwiazdkowa łazienka), darmowego wrzątku i ciepłych posiłków wyruszyliśmy (z bólem serca) dalej, w stronę Dwernika. Wędrówka upłynęła na podziwianiu widoków, jakie tworzy nasza przepiękna polska złota jesień. Po drodze spotkaliśmy opuszczony spychacz, przy którym chętnie robiliśmy sobie całkiem niepozorowane zdjęcia. Nasze ruchy spowalniało wszechogarniające błoto, ale czasem, ku zaskoczeniu, kawałki asfaltu również napotykaliśmy. Zmierzch nas zastał już na podejściu pod Otryt, którego ukoronowaniem był nasz dzisiejszy pit-stop – Chata Socjologa. A podejście miało 3km długości i ok. 350 metrów przewyższenia, toteż trzeba było wyciągnąć czołówki i dalej w las ;). Po 50 minutach zobaczyliśmy światła, ale nie było to schronisko, a inna grupa wędrowców, którzy zrobili sobie postój. Jak się okazało, 5 minut przed samym schroniskiem.

socjolog A wchodząc do schroniska przenieśliśmy się w czasie do średniowiecza. Bez prądu. Bez wody. Ale za to z kominkiem i piecem na drewno! Już samo to wytworzyło niesamowity klimat tego miejsca, gdzie wszystkie niedogodności schodzą na drugi plan. A do tego zastaliśmy na miejscu bardzo integracyjną ekipę z Ustrzyk Dolnych, dzięki którym była to najlepsza impreza podczas tego rajdu. Po raz pierwszy swój kunszt pokazali nasi trzej wspaniali gitarzyści: Mikołaj, Olo i Bronsiu. Wśród śpiewających znalazł się jeszcze wędrowiec świetnie posługujący się fletem prostym i organkami. Dodając do tego obrazu kiełbaski z kominka, hamak na balkonie i bezchmurne niebo z tysiącami gwiazd tworzy się nam wizja jak to było u schyłku pierwszego dnia naszego rajdu.

zatwarnica Drugiego dnia nie udało nam się ruszyć z rana tak szybko jak chcieliśmy. Oficjalna wymówka to wolne gotowanie się wody w czajniku na piecu drzewnym ;). Jeszcze przed wyruszeniem próbowaliśmy zrobić sobie wspólne zdjęcie, ale super-hiper aparat Wawra miał samowyzwalacz tylko na 2 sekundy ;). Dopiero później odkrył jak wydłużyć ten czas, więc zdjęcie grupowe powstało bez Wawra, który nigdy nie dobiegł do nas w ciągu tych dwóch sekund ;). Ale w końcu o 9:20 wyruszyliśmy w stronę Zatwarnicy, gdzie największą (i jedyną) atrakcją był sklep ;). Po niecałej godzinie marszu, Bronsiu zorientował się, że zostawił czołówkę w schronisku i po paruminutowej debacie zadecydowano, że Bronsiu schodzi do schroniska (jak się okazało, głównie biegiem), Bartki wezmą na siebie ciężar niesienia jego plecaka, a Mikołaj będzie im mówił jak się mają zmieniać ;). I tak rozdzieleni doszliśmy do sklepu w Zatwarnicy, wcześniej jeszcze szukając dużego „S” na drzewie, którego nie znaleźliśmy, a który miał być naszym kierunkowskazem. krywe I jeśli myślicie, że instytucja „piwa na miejscu” w Polsce zanikła – odwiedźcie Zatwarnicę ;). Postój zajął nam trochę ponad godzinkę, gdyż czekaliśmy tam na naszego samotnego wędrowca. Warto wspomnieć również o miłej obsłudze w sklepie, gdzie sprzedawczyni zaparzyła wrzątek dla Bartka „Starego Olgierda”.

znicz Posileni ruszyliśmy dalej w stronę opuszczonych wsi – Hulskie, Krywe i Tworylne. Opuszczonych i zniszczonych w związku z akcją Wisła. Trzeba również przyznać, że wsie te znajdują się bardzo w malowniczej scenerii, szczególnie, że od Hulskiego szliśmy poza szlakiem (a niektórzy wcześniej na około ;p). Główną pozostałością w Krywem są ruiny cerkwi, znajdującej się na wzgórzu i pośród drzew. Po drodze spotkaliśmy wystraszone przez Wawra sarenki. Tuż przed zmrokiem dotarliśmy do cmentarza w Tworylnem, gdzie mieliśmy „akcję znicz”, którą zarządził Mikołaj. W międzyczasie zapadał wszechogarniający zmrok, a była godzina 17:20 (na stare, bo jeszcze przed zmianą czasu ;p). Po ostatnim posiłku ruszyliśmy w drogę za Ojcem Założycielem, ekhm, Wawrem, który perfekcyjnie wyprowadził nas w pół godziny z powrotem na szlak. Asfaltowy.

Wyliczono, że do przejścia do Jaworzca, gdzie znajdowała się bacówka, będąca naszym dzisiejszym final destination, jest 10km. Ruszyliśmy zatem w pełnych ciemnościach (Księżyc był zasłonięty przez wzgórza) po płaskim, ale i twardym asfalcie, co nie należy do największych przyjemności spacerowania po górach. I tak szliśmy, i szliśmy… salamandra Co jakiś czas pierwsze osoby zatrzymywały się w oczekiwaniu na pozostałych, którym doskwierały odciski i zmęczenie, byśmy maszerowali w grupie. Mieliśmy także spotkanie pierwszego stopnia z tutejszym mieszkańcem – Salamandrą Plamistą (łac. Salamandra salamandra). Po 1.5h marszu wytyczoną trasą sprawdziliśmy ile brakuje nam jeszcze do celu podróży i, ku naszemu zdziwieniu, okazało się, że do przejścia mamy jeszcze 7km. jaworzec Dodatkowo lokalizacja bacówki obniżała morale, gdyż od drogi oddzielała ją Wetlinka, zatem trzeba było minąć ją i przejść jeszcze 15 minut dalej do mostu, a następnie wracać te 15 minut pod górę, które jeszcze bardziej się dłużyły. W końcu, o 21:25 pierwsza grupa, zwana młodzieżą, dotarła do Bacówki Jaworzec, po 12h marszu, a 4h w ciemnościach. SeTKa liczy sobie wiele lat, więc podczas jej rajdów na pewno występowały podobne, jak i nie trudniejsze dni, ale z pewnością ten wyczyn powinien również przejść do SeTKowych legend i opowieści.

Zła wiadomość była taka, że znowu prądu nie było. Ale jego brak przestał nam specjalnie przeszkadzać. Co najważniejsze jednak – była ciepła woda, a do tego mogliśmy uraczyć się ciepłym żurkiem i kiełbaską.

makrela W nocy zastała nas zmiana czasu i pojawił się problem z określaniem czasu, gdyż nadal równolegle używaliśmy zarówno starego, jak i nowego. Stąd Mikołaja pytanie „na stare czy na nowe” pojawiało się dosyć często ;). Wyszliśmy rano ku kolejnym przygodom, na szczęście trasa tym razem liczyła sobie tylko 5h. Niestety im bliżej byliśmy Połoniny Wetlińskiej, tym więcej ludzi było na szlaku, a co za tym idzie – przyjemność obcowania z dziką bieszczadzką przyrodą malała, a wędrowanie we własnym gronie wśród zwalonych drzew, słabo oznaczonych szlaków, bez obecności „obcych” jest kwintesencją chłonięcia atmosfery tej części Karpat. puchatek-daleki Były tego także i dobre strony jak istny bieszczadzki anioł na Przełęczy Orłowicza. Niestety na zwykłą koszulkę trzeba było założyć polar oraz kurtkę, a do ozdoby – czapkę, rękawiczki i szalik. Wiatr i ogarniająca mrozem temperatura przypomniała nam, że za chwilę mamy listopad. Ale co to dla nas? Ruszyliśmy dalej w stronę znanej na całe Bieszczady (jak nie szerzej) Chatki Puchatka.

puchatek-bliski Gdy w końcu schowaliśmy się w murach schroniska przed zimnem, nadszedł czas na posiłek. Rozległość menu w Puchatku jest niesamowita. Do wyboru mamy żurek z jajkiem, jajko w żurku i… jajko z żurkiem ;). Ale sam w sobie był smaczny i ciepły, więc nie wybrzydzajmy. Niestety, jedyny raz podczas tego rajdu, wrzątek był płatny jednego złocisza, a kuchnia była czynna tylko do 18. Zrekompensowane nam to zostało uruchomieniem agregatu, a co za tym idzie – po raz pierwszy od 3 dni „zobaczyliśmy” prąd :). Kolorytu i klimatu dostarczało WC, które znajdowało się przy punkcie widokowym, który znajdował się za granią. I z którego nikt nie korzystał – nie pytajcie dlaczego ;). Plus tego był taki, że gdy w nocy wychodziło się za potrzebą, można było zobaczyć gwieździste niebo ze wszystkich stron horyzontu. Takie coś jest możliwe tylko na szczycie, gdy nie masz innych budynków, drzew czy gór. Jako typowy mieszczuch po raz pierwszy takie coś zobaczyłem i był to wspaniały widok. Gdzie się nie obrócisz – wszędzie widzisz gwiazdy. Tysiące gwiazd! To jest magia Bieszczad! I nic, że wieje i zimno jak stąd dotąd.

carynska Skoro byliśmy na Połoninie Wetlińskiej, to czemu nie odwiedzić Połoniny Caryńskiej? Jak zrobiliśmy, tak pomyśleliśmy ;). Lecz by zdobyć Caryńską, wpierw trzeba zejść z Wetlińskiej do Brzegów Górnych, a potem znowu pod górę (i tak ogólnie w kółko ;p). wino Nadal dopisywała nam pogoda, lecz tuż przed podejściem pod Caryńską złapał nas front i znowu trzeba było się przyodziać, tak jakby była jesień… Po przejściu drugiej połoniny, ruszyliśmy zejściem do Uszczyk Górnych, gdzie posililiśmy się pierwszym schabowym na szlaku (albo pierogami). Zapoznaliśmy się także z lokalnym trunkiem z niedźwiedziem na etykiecie, winem „Bieszczady”. Następnie zostaliśmy przetransportowani do Cisnej, gdzie mieliśmy spędzić ostatni wieczór w Bieszczadach. Oczywiście Mikołaj i Wawer chodzili swoimi ścieżkami i poszli w drugą stronę (by zdobyć Smerek) i musieli dojechać do „Pod Honem” we własnym zakresie.

siekierezada I o ile Bartek „Stary Olgierd” mógłby napisać skargę na „miłą” obsługę w knajpie w Uszczykach (rok temu było tak samo „miło”), to o tyle dla gospodarzy Schroniska „Pod Honem” trzeba napisać pochwałę na 5 000 znaków. Tak mile nie byliśmy przyjęci nigdzie. I Mikołaj nie musiał się obawiać, że został zapamiętany i nie będzie miał wstępu ;). Rewelacyjną formą spędzenia czasu była sauna oraz męskie rozkminy młodzieży i jej wychowawcy. A największą atrakcją była najbardziej znana knajpa bieszczadzka – Siekierezada! Niesamowity klimat, muzyka i wino z kija! Załapaliśmy się na koncert Wojciecha Szczurka, bieszczadzkiego barda. Przyglądaliśmy się również światopoglądowej dyskusji Bartka ze wcześniej wymienionym poetą o tym, dlaczego piosenka turystyczna to „smutek, żal, tęsknota”. Odpowiedzi nie będę przytaczał ;). Jak w reklamie stadionu Lecha – „you simply have to be there!”. By poczuć ten klimat, ten luz, tę dekadencję.

mikolaj 4:40 pobudka! Po upojnej nocy wyzwanie to było nie lada, ale w końcu challange accepted. O 5 rano zostaliśmy uraczeni jajecznicą za 3zł dla każdego uczestnika rajdu. Z tego miejsca jeszcze raz dziękuję za tę obsługę i poświęcenie. O 6 mieliśmy bus powrotny do Rzeszowa, a jeszcze na przystanek trzeba było dojść (jakieś 15 minut, a Siekierka była jeszcze jakieś 10 minut dalej – więc wierzcie, że wieczorna droga powrotna nie była łatwa…). Na przystanku zastaliśmy trollowego potwora – Bartka, który zawsze znajdzie miejsce i okazję do „przytrollowania” (patrz obrazek w Zatwarnicy) ;). A wczesna pora i Święto Zmarłych spustoszyły autobusy i pociągi, toteż zaznaliśmy podczas powrotu tyle luksusu, ile się dało. Wystarczy wspomnieć rozkminy o służbie zdrowia w jednym przedziale ;). Ku zdziwieniu Organizatora, uczestnicy rajdu jeszcze w pociągu wyciągnęli mapę w poszukiwaniu miejsc, które odwiedzili, a także gdzie będą chcieli być następnym razem.

powrot Oczywiście wracaliśmy PKP i coś musiało pójść nie tak. Tym razem nie tak był fakt, że jechaliśmy ostatnim wagonem, który miał dobrze znaną usterkę (ale tylko konduktorom) rodem z Bieszczad, czyli brak prądu ;). W trakcie dnia, tak do 16 (na nowe) nie było to problemem, ale brak światła i ogrzewania wieczorem był już trochę dokuczliwy. Ale nie licząc tego, zajechaliśmy na Dworzec Główny (jeszcze nie City Center) zgodnie z czasem, co kończyło nasz wspaniały rajd.

setka I niestety nadszedł czas podsumowań (a może stety, bo już nic więcej nie będę pisał i nie będziecie musieli dalej czytać ;p). Tak przedstawiał się III Rajd w Bieszczady, trzeci, który organizował Mikołaj, czyli Wielki Organizator Rajdu – w skrócie WOR ;). Należą mu się wielkie słowa uznania, za okiełznanie Bieszczadów i organizację tak świetnego wyjazdu. Chciałbym podziękować Bartkowi i Marcinowi za towarzystwo podczas tych wszystkich wspólnych kilometrów, a następnie wieczorów; drugiemu Bartkowi za potężną dawkę humoru; i pozostałym (Bronsiowi, Olowi, Ani i Wawrowi), bo też stanowiliście debeściarską ekipę! Następny SeTKowy rajd już za miesiąc, a następny w Bieszczady niestety dopiero za rok, ale wiem, że nie może mnie na nich zabraknąć. I Ciebie też…

Trasa:

  • Dzień I – Bereżki – Koliba – Dwernik – Chata Socjologa (Otryt)
  • Dzień II – Otryt – Zatwarnica – Hulskie, Krywe, Tworylne – Jaworzec
  • Dzień III – Jaworzec – Przełęcz Orłowicza – Połonina Wetlińska – Chatka Puchatka
  • Dzień IV – Chatka Puchatka – Brzegi Górne – Połonina Caryńska – Ustrzyki Górne – Cisna