27 kwietnia – 6 maja 2007, Gorgany

[Kliknij, aby zobaczyć galerię zdjęć z tego rajdu]

Dyskusja o rajdzie NA FORUM

Dzisiaj z samego ranka wróciliśmy do Poznania. Po zjedzeniu pysznej jajecznicy (standardowa potrawa po powrocie z gór) i porządnym wykąpaniu naszła mnie straszna ochota podzielenia się z Wami moimi wrażeniami z Ukrainy (krainy do której od tak dawna chciałam pojechać………….). Jest to dopiero początek opisu…

Dzień 1

Wyjechaliśmy z Poznania w piątek wieczorem razem z ludźmi STK-owymi jadącymi w Beskid Niski. Nasza ekipa składała się z 9 osób: Piotrek, Magda, Marcin, Gosia, Iwona, Ania, Tomek, Kasia i ja. Podróż upłynęła nam na miłych pogawędkach. Z Przemyśla na Ukrainę jechaliśmy busem z Halniakami. Ich celem wyprawy była  Czarnohora, natomiast naszym Gorgany(góry dzikie, gdzie nie ma schronisk, tłumów ludzi, wokół samo piękno przyrody). Podróż muszę przyznać trochę nam zajęła czasu: stanie na granicy, załatwianie wszelkich potrzeb przez tak dużą grupę ludzi (Halniaków było sporo), to wymiana walut, to niezdecydowanie kierowcy co do kierunku jazdy (ale wtedy dzielnie wkroczył Piotrek i wszystko zostało wyjaśnione). A nam było wszystkim tak tęskno w góry……. Ale cierpliwie wytrwaliśmy do końca. Opuściliśmy Halniaków w pewnej mieścince (Kałusz-mam nadzieję że nie pomyliłam) i stamtąd złapaliśmy busika do Osmołody. Jakoś udało nam się zapakować do tego niewielkiego pojazdu razem z miejscowymi ludźmi. Z początku wydawało to mi się niemalże niemożliwe……….. I tak przy dźwiękach ukraińskiej muzyczki, z pięknymi widokami dotarliśmy do początku naszej wyprawy. Obserwując tak sobie wszystko przez okno, przy pięknym słońcu, góry w tle, aż zakręciła mi się łezka w oku ( ale oczywiście nikt nie widział:+)))))))). Po prostu cudnie. Ponieważ było już dosyć późno, w niewielkiej odległości od Osmołody spędziliśmy nasz pierwszy nocleg. Co nas wszystkich bardzo zdziwiło na początek, bardzo dobre oznaczenie szlaków. Przy tablicy informacyjnej spotkaliśmy ziomków z Lublina i razem postanowiliśmy się rozbić. Miejsce postoju było naprawdę przednie. Ognisko, strumyczek zarówno do kąpieli a także do celów kulinarnych. Wyciągnęliśmy nasz zaczarowany kociołek i przystąpiliśmy do przygotowywania wspólnej potrawy na ognisku. Tworzyło to niesamowity klimat. Przez cały wyjazd kucharzył nam Piotrek. My stanowiliśmy jego garnącą się do pracy pomoc :+))))))))). A więc nasza pierwsza noc w namiotach………

Dzień 2

Piotrek budził nas codziennie bardzo wcześnie. Wstawaliśmy razem ze słońcem. Bardzo mi się to podobało. Tego dnia usłyszeliśmy stukanie kropel wody o namiot. Pakowalismy się w dosyć wilgotnych warunkach i w końcu wyruszyliśmy na szlak……..Pierwszy mostek………pierwsze wrażenia. Tego dnia muszę przyznać pogoda nie była dla nas łaskawa (właściwie nie wiem, czy nie łaskawa, czasem też musi być mokro). Padać nie przestawało. Następnie wkroczyliśmy w strefę śniegu. Wszystkich nas troszkę zmroziło. Po drodze ujrzeliśmy w dole jakąś chatkę. Oczywiście pełni ciekawości zeszliśmy do niej. Tam zastaliśmy ognisko i miłych Ukraińców. Ogrzaliśmy chwilowo nasze dłonie i ruszyliśmy dalej. Tego dnia zdobyliśmy Wysoką, ale naprawdę nawet nie wiem kiedy. Wokół nic nie było widać. Chyba wszyscy stracili czucie w palcach zarówno nóg jak i rąk (ale mimo wszystko bardzo mi się podobało, wszyscy dzielnie szli do przodu). Dotarliśmy do miejsca postoju – Mała Borewka. Cali przemoczeni rozbiliśmy namioty i w nich się zabunkrowaliśmy. Z dziewczynami ubrałyśmy co tylko miałyśmy na sobie i nawet nie chciało nam się nosa z namiotu wystawiać. Piotrek dzielnie zabrał się za rozpalanie ogniska. Co się okazało później, była to wspaniała idea. Ponownie wspólne jedzonko. Wokół śnieg, padał deszcz a mimo to wieczór upłynął nam na pogawędkach przy cieple ognia. A jaką mieliśmy suszarnię…… Ale wielka była nasza radość, kiedy ujrzeliśmy kawałek niebieskiego nieba……..Kiedy kładliśmy się spać, zaczął padać grad, naprawdę grad. Nasze namioty stały się całe białe. Kładliśmy się z wielką niepewnością, co do pogody na następny dzień. W głowie kołotały mi myśli, czy ponownie tak zmokniemy?

Dzień 3

Po małej drzemce przystępuję ponownie do relacji. Wracamy w Gorgany. Poranna pobudka. Jej, jaki piękny wschód słońca był tego dnia. Przystąpiliśmy do zwijania naszych namiotów. I coraz bardziej mogliśmy się cieszyć z pięknego słońca. Okazało się, ze już do końca wyjazdu mieliśmy tak cudną pogodę. Jeszcze poranna rozgrzewka (codziennie ćwiczyliśmy elementy jogi, tańca nowoczesnego, gimnastyki, a ile przy tym było śmiechu…….). Na szlaku mieliśmy zawsze do pokonania pełno przeszkód w postaci powywracanych drzew. Powolutku poruszaliśmy się do przodu a pogoda stawała się coraz piękniejsza. Tego dnia naszym celem była Sywula przez Łopuszną. Sywula jest to najwyższy szczyt Gorgan – 1836 n.p.m. No i zaczęło się. Widoki, jakie ujrzeliśmy tego dnia były nieziemskie. Góry z przodu, góry z tyły, góry z prawej, góry z lewej. Słowa Ani Z.: „Karolina, choć szybko, szybko ………jak tu pięknie”. A więc biegniemy wszyscy i widzimy…….Tego się nie da opisać słowami, więc nawet nie próbuję. Mieliśmy troszkę czasu na pochłonięcie tego piękna. Na Sywulę wchodziliśmy dość stromym podejściem. Gdy zaczęło się robić chłodnawo zaczęliśmy schodzić do miejsca naszego dzisiejszego noclegu. Zanim tam doszliśmy jednak mijaliśmy polankę pełną przepięknych krokusów. A miejsce noclegu nosiło nazwę: Piekiełko. Jest to słynne, ogromne skalne urwisko, które doskonale ukazuje budowę geologiczną tutejszych gór. I my tam spaliśmy. Ognisko mieliśmy z pięknym widokiem na góry. Tego dnia stwierdziliśmy: góry wszędzie, przyjaciele (bo nasza ekipa była tak świetna), śmiech, jedzonko, ciepło ognia………..cóż nam więcej potrzeba?

Dzień 4

Poranna pobudka i co???…….pada śnieg. Poczekaliśmy więc troszkę ze zwijaniem obozu z nadzieją, że przestanie padać. I tak się stało. Tego dnia celem naszej wędrówki była Bistricja, aby uzupełnić zapasy jedzonka. Teraz czekały na nas innego typu atrakcje. Dużą część dnia szliśmy po prostu na szagę:+))). Przedzieraliśmy się przez lasy, gąszcza, podmokłe tereny, szliśmy wzdłuż strumienia. Bajka…… Nic dodać nic ująć. I doszliśmy w ten sposób do Bistricji. A tam…….Ta wioska zrobiła na mnie największe wrażenie. To, co ujrzeliśmy po wyjściu z lasu. Małe domki, pola, a tam pługi. Wszędzie tyle spokoju…..Doszliśmy do baru, gdzie najedliśmy się  barszczem ukraińskim i pierogami. A na pragnienie: brendi cola. Jej, jaka ona była pyszna, a jak łatwo wchodziła. I zamieszała troszkę w głowie….. Przebraliśmy się w stroje ukraińskie i troszkę z dziewczynami poszalałyśmy na parkiecie:+)))))). Następnie z pełnymi brzuchami, z zapasami jedzonka udaliśmy się na miejsce noclegu. A było ono nad rzeczką, w bardzo klimatycznym miejscu. Tego dnia mieliśmy ognisko na małej wysepce. Było ono naprawdę duże. No i mieliśmy troszkę winka, które smakowało wyśmienicie……

 Dzień 5

Tego dnia przez Przełęcz Legionów, następnie przez szczyt Durnia mieliśmy dojść do kolejnego noclegu. Niestety nie było nam to dane. Już przystępuję do wyjaśnień. Oczywiście poranna pobudka. Pakowanie w pięknym słoneczku. Doszliśmy do Przełęczy Legionów, gdzie widnieje tablica z napisem: „Młodzieży polska, patrz na ten krzyż! Legjony polskie dźwignęły go wzwyż,Przechodząc góry, lasy i wały Do Ciebie Polsko, i dla twej chwały”. Widok z przełęczy był przecudny. Widzieliśmy Połoninę Czarną, która była celem naszej dalszej wędrówki. Jednak w tym momencie pojawiła się kontuzja kolana u Magdy. W efekcie doszliśmy jeszcze spory kawałek pod Durnię. Poleżeliśmy na polance z niesamowitym widoczkiem. Tam troszkę powłóczyliśmy się w poszukiwaniu ścieżki. Jednak nasze dalsze podejście stało się niemożliwe, mimo iż Magda dzielnie walczyła. Wtedy wspólnie postanowiliśmy zrezygnować z dalszego zdobywania szczytów i wrócić na Przełęcz Legionów, gdzie rozbiliśmy nasz obóz. Wydaję mi się, że tej nocy była pełnia……..

Dzień 6

Tego dnia doliną rzeki Brusturianka doszliśmy do miejscowości Ust-Czorna (nazywana jest ona końcem świata). Dolina ta była strasznie długa i trochę przerażały mnie ciągłe wyręby lasów. Ale pogodę mieliśmy jak zwykle cudną. Wykąpaliśmy się w strumyku, nawet głowy. A Piotrek zanurzył się cały. Brrrr………Ale uczucie świeżości było. Dużą atrakcję na naszym wyjeździe stanowiła książka „Urzekająca”, która zabrała Gosia. Opowiadała ona o kobietach. Siadaliśmy sobie i wspólnie czytaliśmy. Rodziły się naprawdę ciekawe dyskusje. A ile się naśmialiśmy. A ile dowidzieliśmy się zarówno o kobietach jak i mężczyznach:+)))))))))). Chciałabym tutaj także dodać coś od siebie. To że tego dnia było mi troszkę smutno nie wynika z tego, ze miałam żal do kogoś, za to że schodzimy z gór. Wiem, ze kontuzja mogła się przydarzyć każdemu z nas. I doskonale to rozumiem. Było mi po prostu żal, że opuszczamy góry i tyle. I nie potrafiłam tego ukryć. Następnie słowa Gosi: „Karolina, doliny to też góry”. Wiem, wiem, wiem.
Następnie w miejscowości Brustura zjedliśmy knedle z mięsem. Porcja była tak mała, że stanowiła zaledwie przekąskę. A później…….Udało nam się złapać transport. Jej, jak nazywa się ten samochód? Nie wiem. Mam nadzieję, że ktoś uzupełni. Zapakowaliśmy się na tyły. Panowie rozłożyli nam siedzenia. Ale mieliśmy śmiechu, gdy rzucało nas na każdą stronę. Bomba. Potem jeszcze troszkę spacerku i doszliśmy do Ust-Czornej. Tam się tak najedliśmy. Ja tej:+)))))))). Prawie wszyscy zamówili podwójne porcje pierogów a były one naprawdę wielkie. Muszę przyznać, że brzuchy co poniektóre osoby później bolały. Ze swojej strony odczuwam maleńki przesyt pierogami. Po wykulaniu się z baru rozbiliśmy nasze namioty. Tego dnia już nie mieliśmy ogniska. Ale spacer był bardzo ciekawy. Następnego dnia mieliśmy autobus o 6:00 więc nie siedzieliśmy zbyt długo tego wieczora.

Dzień 7

Był to dzień wielkiej podróży. Musieliśmy dostać się do Jasinji. Tam z Halniakami jechaliśmy już do Polski. Aby dostać się z Ust-Czornej do Jasinji ale nie przez góry musieliśmy podjechać aż pod granicę Rumuńską. A więc jechaliśmy najpierw autobusem, potem pociągiem, autobusem, potem po 3 godzinnym czekaniu w Rahowie znowu pociągiem. Zdziwiło mnie jakimi rzeczami można handlować w środkach transportu. Można tam było zakupić dosłownie wszystkie niezbędne rzeczy m.in. wałki do ciasta,budziki, ubrania. Na wieczór dotarliśmy do Jasinji. Dzięki tej podróży poznaliśmy zwyczaje ukraińskie. Powłóczyliśmy się po Rahowie. Pojedliśmy sobie troszkę tamtejszych rarytasów. Mogliśmy poobserwować mieszkańców. Bardzo zdziwiło mnie to, że było nam strasznie gorąco. Chodziliśmy w związku z tym ubrani na krótko. A mieszkańcy przeciwnie w kurtkach , długich rękawach. Wogóle Ukraińcy są bardzo przyjaźni.
 Wieczorem rozbiliśmy się przy Halniakach, gdyż mieliśmy wyjeżdżać o 5 rano. Stała tam taka altanka. Ale zaraz do tego wrócę. Po całym dniu podróży co poniektórym z nas brakowało troszkę gór. Więc pozwiedzaliśmy jeszcze tutejsze wzniesienia. Dziękuję Wam za ten spacerek. Wyłoniła nam się piękna Czarnohora. Przedzieraliśmy się przez podwórka. Wydawałoby się, że wyglądamy na zagubionych. Prawie nas baran nie pogonił. Hi hi hi. No i zrobiliśmy sobie wspólny wieczorek w altance. Nie była może ona duża. Ale dla nas w sam raz. Namioty okazały się tej nocy zbędne. Po wspólnym piwkowaniu, powspominaniu wspaniałych chwil, które spędziliśmy razem, udaliśmy się na krótki spoczynek. Tej nocy pierwszy raz nie było mi zimno…..Nie ma jak to małe ściśnięcie.

Dzień 8

Pobudka 4 nad ranem. Jakoś nie udało nam się zaśpiewać naszej kultowej piosenki na ten czas. Ale może każdy podobnie jak ja, nucił ją sobie pod nosem? Pakowanie poszło nam bardzo sprawnie. Halniacy nie wyszykowali się na czas. Przyszło nam jeszcze poczekać. I rozpoczęła się podróż powrotna. Upłynęła ona głównie na spaniu. Postaliśmy trochę na granicy. W Przemyślu jedzonko. Następnie pociąg do domu. Poczytaliśmy jeszcze trochę naszej ksiązki o kobietach a potem poszliśmy spać. Muszę przyznać, że było naprawdę wygodnie. A może nasze ciało odostosowało się już do takiego ułożenia?

Ze swojej strony chciałam bardzo mocno podziękować wszystkim uczestnikom wyjazdu. Każda osóbka wnosiła coś od siebie. I te wszystkie rozmowy, robienie głupot, śmiech, nasze śpiewy (gardła nie szczędziliśmy, może czasem brakowało nam tekstów, ale wspólnymi siłami coś tam udało nam się sklecić). W każdej chwili było mi z Wami dobrze. A Ukraina? Góry wywarły na mnie niesamowite wrażenie. I wiem, że tam powrócę i to nie raz, gdyż takie miejsca i takie przygody zajmują w moim sercu ogromne miejsce. A do tego jak ma się fajnych towarzyszy………
DZIĘKUJĘ DZIĘKUJĘ DZIĘKUJĘ!!!
Gosiu, Iwonko, Aniu, Madziu,Kasiu, Tomku, Marcinie, Piotrku!
The End z mojej strony! Na tę chwilę, gdy jeszcze nie mogę powrócić do rzeczywistości…