Podczas, gdy wróciliśmy już do naszych codziennych spraw, warto jeszcze powspominać przygody z naszej pełnej słońca i uśmiechu Majówki w Górach Bystrzyckich…
Dzień pierwszy
Cel -> Schronisko Jagodna
Główna część uczestników rajdu rozpoczęła swoją majówkową przygodę już rano w pociągu, a my, jako pilni pracownicy i studenci, staliśmy się jakże silną ośmioosobową grupą dochodzącą późną nocą… A że nasze szeregi zasilał nie kto inny jak sam Falar, to nudno być nie mogło… Oczywiście i tym razem nas nie zawiódł: kilka minut przed odjazdem pociągu Broniu dostaje sms’a ‘tramwaj się zepsuł’… Chyba ciężko się biega po Poznaniu, bo Falar jakiś zdyszany dotarł do pociągu… W końcu, już w pełnym składzie, wyruszyliśmy pociągiem do Kłodzka, gdzie z racji niemałego opóźnienia mieliśmy ekspresową przesiadkę do Długopola Zdroju. Na szczęście pociąg poczekał… W Długopolu ostatnie zakupy, tudzież inne sprawy w krzakach, no i w końcu ruszyliśmy czerwonym szlakiem w górę. I tak szliśmy sobie, szliśmy, aż we wsi Ponikwa natknęliśmy się na Michała, który opuściwszy bawiącą się w schronisku resztę rajdowiczów, wyszedł nam na nocne spotkanie. W połowie drogi przyszedł czas na dłuższy odpoczynek, który spożytkowaliśmy patrząc w gwiazdy. W końcu dotarliśmy do asfaltu, którym w świetle czołówki podążaliśmy w stronę schroniska. A tam zostaliśmy powitani oklaskami. Dlaczego? Hmm, może dla Michała, za to, że nas bezpiecznie doprowadził i nie pozwolił tym ogromnym agresywnym psom nas zagryźć po drodze… Po szybkim ‘ogarnięciu się’ niektórzy próbowali spać, a reszta wytrwale śpiewała…
Dzień drugi
Cel -> Orlicke Zahori
Drugiego dnia stworzyły się hmm właściwie aż trzy ekipy. Pierwsza- jednoosobowa- czyli Michał, który bez słowa, jako pierwszy poszedł do czeskiej miejscowości Orlickie Zahori rozkoszując się ciszą lasu o poranku (przynajmniej szedł dobrą trasą i mógł sobie pospać pod mostem…). Druga grupa (czyli Karolina, Bartek z Kasią, Agnieszka z Michałem i Arleta) zeszła wzdłuż wyciągu i zapędziła się kawałek z powrotem zielonym, którym podchodziliśmy dnia pierwszego, w rezultacie budząc Michała z południowej drzemki nad graniczną rzeczką…. A trzecia, najliczniejsza grupa, po pierwszym postoju 10m od schroniska ruszyła żółtym szlakiem w kierunku Mostowic, jednak po mniej więcej dwóch godzinach stwierdziliśmy, że coś jest nie tak… Po dogłębnej analizie mapy stwierdziliśmy, że owszem, poszliśmy żółtym szlakiem, tym co trzeba, tylko że w drugą stronę… I tak, po dwugodzinnym leśnym marszu dotarliśmy do Przełęczy Nad Porębą (ku hmm chyba zadowoleniu Bronsia ), skąd czekała nas malownicza niemampojęciailukilometrowa trasa asfaltem, swoją drogą całkiem ładnym i niedziurawym… Gdy byliśmy już bliżej niż dalej, ku naszej uciesze, trochę zniecierpliwiony właściciel pensjonatu przyjechał po naszą organizatorkę, nasze bagaże no i tę jedną co się jeszcze załapała… A my szliśmy, szliśmy, no i szliśmy…
Aż w zasięgu wzroku pojawiła się tablica ‘Mostowice’. Radość i nadzieja. Jeden zakręt, drugi zakręt i nic. Żadnych zabudowań, tylko droga przez kilka kilometrów… Hmm przynajmniej pogoda nam dopisała… W końcu przed nami pojawiły się pierwsze zabudowania i most prowadzący do Czech. Kilka minut później, leżeliśmy już pod pensjonatem czekając na resztę. Mniej więcej po godz. 16 chętni wybrali się na wietrzną górkę Velká Deštná, a niechętni zostali i spali pod chmurką (i słoneczkiem). Gdy już wszyscy się zebrali z powrotem, oczywiście ognisko i głośne śpiewy.
Dzień trzeci
Cel -> Polanica Zdrój
Po zdecydowanie zbyt wczesnej i dosyć ciężkiej pobudce poszliśmy czerwonym szlakiem rowerowym aż do rozwidlenia czerwonego i niebieskiego szlaku, gdzie zrobiliśmy sobie dłuższy postój. Julek grał na gitarze, my śpiewaliśmy, a Falar wypatrywał kiełbasek/szyszek w lesie. Posileni i popici ruszyliśmy dalej niebieskim szlakiem. Po drodze troszkę zbłądziliśmy (cyt. Michał W.: ‘to nie do końca jest tak, że zbłądziliśmy, raczej za wcześnie skręciliśmy na dobry szlak ’), ale był z nami kto trzeba, więc szybciutko wróciliśmy na właściwą drogę. Nawet nie wiem kiedy, nasza grupa podzieliła się na kilka mniejszych, a przy rozwidleniu prowadzącym do torfowisk nastąpił jeszcze jeden podział. Ja, z racji niemałych problemów z chodzeniem tego dnia, na tę dłuższą trasę niestety się nie zdecydowałam, jednak widok Mikołaja niespodziewanie wpadającego po kolana w błoto (bez stuptutów ) wynagrodził mi to… W międzyczasie dowiedzieliśmy się jeszcze, że Falar, nie wiadomo jak, dotarł jako pierwszy do Polanicy i dobrze się bawi na koncercie… Przy skrzyżowaniu szlaków niebieskiego i zielonego zrobiliśmy kolejny postój, a następnie zielonym szlakiem do zejścia z żółtym, gdzie mogliśmy podziwiać malowniczą górską panoramę, i dalej w dół. Jeszcze chyba nigdy nie cieszyłam się tak na widok szkoły… Wieczorem tradycyjna integracja w, tym razem, nietradycyjnym miejscu, czyli wykłady Falara, męski chórek itd.
Dzień czwarty
Cel -> Dom
Po dość szybko mijającej nocy jedna grupa ruszyła czerwonym szlakiem do Dusznik Zdroju (która jednak po 30 min. po namowach 3 sprytnych panów znowu się podzieliła…), druga grupa- żółtym szlakiem do Szczytnej, a trzecia grupa rozkoszowała się słoneczkiem na parkowej trawce w Polanicy. Gdy nadeszła pora, poczłapaliśmy w stronę stacji kolejowej, gdzie czekał nas jeszcze bieg do pociągu z nadzieją na miejsca zajęte dla nas przez resztę majówkowiczów… A w pociągu? Co tam się działo… Błyskawiczny sprint Michała na pobliski Orlen na stacji we Wrocławiu (do czego człowiek jest zdolny, gdy jest w potrzebie…), kanapki z pasztetem i dżemem (to nic, że to była po prostu papryka…). I tak dotarliśmy do Poznania, gdzie po głośnym ‘hip hip hurra x3’ dla naszej organizatorki rozeszliśmy się w dalszą drogę do domu…