Czyli opowieść o tym, jak SeTKa świętowała swoje 15. urodziny…
Dawno dawno temu, w lipcu 1997 roku (tak, tak SeTKowi Wyjadacze, to było już bardzo dawno temu, miałam wtedy 9 lat i słuchałam Smerfnych Hitów) kilkoro studentów wtedy jeszcze Akademii Ekonomicznej w Poznaniu zorganizowało obóz wędrowny w Beskid Niski i Bieszczady. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że postanowili swoją działalność sformalizować i utworzyli w ramach Akademickiego Związku Sportowego Sekcję Turystyki Kwalifikowanej. I tak to się wszystko zaczęło…
Styczeń 2012. Za kilka miesięcy świętować mieliśmy 15-ste urodziny STK. Taką zacną rocznicę trzeba było godnie uczcić. Jak? Gdzie? Kiedy? Ano w Sztafecie Głównym Szlakiem Beskidzkim, Z Wołosatego do Ustronia Zdrój, 519 km górskimi szlakami, 7 dni, dzień i noc, aż do utraty tchu… No trochę się zagalopowałam. Nikt ducha nie wyzionął, ale kilka razy było blisko Kiedy? Wiadomo było, że w wakacje. W drodze demokratycznej został wybrany długi sierpniowy weekend. Skąd ten pomysł? Na 10-lecie STK została zorganizowana Sztafeta Głównym Szlakiem Sudeckim. Relacje ze Sztafety zamieszczone na naszym forum bardzo mnie podjarały. Żałowałam, że nie znałam wtedy jeszcze SeTKi. Ale przecież nic straconego. Sztafetę można zorganizować po raz drugi, tym razem za cel obierając beskidzkie szlaki. Razem z miłościwie nam prezesującą Asią postanowiłyśmy podjąć wyzwanie organizacji tego trochę postrzelonego przedsięwzięcia. Miałyśmy trochę łatwiejsze zadanie niż inicjatorzy sztafety GSS, ominęły nas dyskusje na temat sensowności chodzenia nocą po górach, szlakiem który często omija atrakcyjne turystycznie miejsca, itp. itd. Nikt już się nie pytał ale po co, nikt nie bał się, że nocą i że to niebezpiecznie i że się nie da i w ogóle. Szlaki miałyśmy przetarte, a starsi SeTKowicze służyli nam radą i swoim górskim doświadczeniem.
Długie wieczory spędzone nad mapami, wiele trunków wypitych w Setce, nieprzespanych z podjarania tematem nocy (serio!), maili wysłanych do potencjalnych patronów medialnych i sponsorów, rozmów z AZSem i Rektorem (to akurat wyłącznie w wykonaniu Asi), prób zarażania innych SeTKowiczów sztafetową ideą… Aż w końcu nadszedł ten moment. Sztafeta dopięta na przedostatni guzik (na ostatni dopinają tylko sztywni krawaciarze ). Trasa podzielona na etapy, koordynatorzy czuwający nad poszczególnymi etapami (Mikołaj – Bieszczady, Ola Cz. – Beskid Niski, Asia – Beskid Sądecki, Julek – Gorce, ja – Beskid Makowski i Żywiecki, Lucy – Beskid Śląski), etapy podzielone na odcinki, SeTKowicze przydzieleni do odcinków, ustalone czasy zmian, rozkminione mniej więcej dojazdy na punkty zmian i możliwości noclegów, sztafeta nagłośniona w kilku portalach podróżniczych, pamiątkowe chusty z logiem Sztafety zasponsorowane przez AZS i Setka Pub, ustalone dyżury 24h w Centrali w Poznaniu, wreszcie przygotowana pałeczka sztafetowa… Uff, trochę tego było. Ale największe wyzwanie dopiero przed nami – przed wszystkimi osobami zaangażowanymi w przedsięwzięcie. Koniec przygotowań – pora na realizację! Przygodę zacząć czas!
I w tym momencie każdy ze Sztafetowiczów mógłby opowiedzieć swoją własną historię. I każda byłaby zupełnie inna. Nie tylko dlatego, że przechodziliśmy inne odcinki, ale przede wszystkim dlatego, że decydowaliśmy się wziąć udział w Sztafecie z różnych powodów, mieliśmy różne oczekiwania wobec siebie i wobec całego przedsięwzięcia, inaczej odbieramy rzeczywistość i reagujemy na pojawiające się trudności. Ja opowiem Wam moją historię, trochę z punktu widzenia koordynatora, a trochę uczestnika. Będzie to zatem relacja bardzo subiektywna, a jeśli chcielibyście się dowiedzieć, kto, kiedy, o której godzinie, jak długo, skąd dokąd i z kim dochodził zapraszam do zapoznania się z excelowym dokumentem
Swoją Sztafetę zaczynam w Poznaniu, pełniąc rolę Centrali w piątkowy wieczór 10 sierpnia, kiedy to Adam wyrusza pociągiem w Bieszczady. Wygląda na to, że wszystko idzie zgodnie z planem. Adam relacjonuje na bieżąco na naszym mikroblogu „Setka na Szlaku” o swoich pociągowych osiągnięciach. Pomimo pociągowych opóźnień dociera w sobotni wieczór do Wołosatego. Sztafeta ma ruszać w niedzielny poranek. Można iść spać.
Niedziela 12.08 Dzwonek budzika. 6 rano. Sms do Adama. Tak, wyruszył. Można spać dalej. O godz. 11:37 sms od Adama. Jest w Ustrzykach Górnych. Idzie na Caryńską. Jakiś czas później relacjonuje: „na Caryńskiej koszmar – leje i błoto, 20 min zapasu w stosunku do mapy”. Czyli jest dobrze. Pokrzepiające smsy do przemarzniętego Adama. Przejęcie pałeczki przy Chatce Puchatka planowo. O godz. 17:30 swoją przygodę z Bieszczadami zaczynają Mikołaj, Dorota i Tomek. Razem mają iść do Cisnej, a Mikołaj następnie sam do Komańczy. Gdy zapada zmrok, robi się ciężko. Mgła, błoto, zimno. Mikołaj relacjonuje na mikroblogu, że jedzie ze Smereka stopem do Cisnej. Dorota i Tomek idą dalej. Dochodzi północ. Pora spać. Rolę Centrali przejmuje Bronsiu, a z rana Uchawi.
Poniedziałek 13.08. Przed pójściem do pracy sprawdzam mikrobloga. Miki przejął pałeczkę od Doroty i Tomka o 4 rano. Dzielnie idzie do Komańczy. Sztafeta ma ok. 2h opóźnienia. Dobrze jak na panujące warunki. Po pracy pakowanko. I oczywiście ciągłe sprawdzanie nowości ze szlaku. O 15:35 pałeczkę w Komańczy przejmują od Mikołaja Ola i Julek. Ponad 2h opóźnienia. Około północy powinni być w Wisłoczku, gdzie już czekają Bishkopt i Frączek. W Centrali na posterunku Bronsiu. Pora spać. Ale jak tu spać jak na szlaku dzielnie walczą Sztafetowicze?
Wtorek 14.08 Z rana szybkie spojrzenie na mikroblog – Bishkopt i Frączek przejęli pałeczkę dopiero po 2. Spore opóźnienie. Robią duże susy – nadrobią. Jeszcze tylko 8 dupogodzin w pracy, noc w PKSie i dołączę do Sztafety. Jak ten czas się dłuży. Gorąca linia telefoniczna z Uchawi. Próbuję podmienić odcinki, na które się wcześniej zapisałam, tak żeby Asia nie musiała iść nocą sama z Rytra do Krościenka. Kombinacje alpejskie, a potem powrót do pierwotnych ustaleń. Z Asią pójdzie Fijałek. Nie mogę wysiedzieć w pracy. Siedemnasta. Nareszcie. Pora się zwijać i nadrobić sztafetowe zaległości. Asia i Łukasz przejęli pałeczkę o 7:45 w Nowej Wsi – Bishkopt i Frączek nadrobili ponad 2h. Dorota i Tomek przejęli pałeczkę w Kątach po 13, opóźnienie zmniejszone do ok. 1h. O 22 mamy z Olą PKSa do Krynicy. Miała jechać jeszcze Julka, ostatecznie ma dołączyć dopiero na ostatni odcinek Sztafety. Razem z Olą rzutem na taśmę wpychamy się do PKSa. Za nami tłum osób, które nie weszły z powodu braku miejsc (biletów nie można kupić wcześniej, bo PKS nie startuje z Poznania). Już wiemy, dlaczego na rajdy setkowe jeździmy pociągami. Ola sprawdza w telefonie mikrobloga – o 19:30 pałeczkę przejęli w Bartnem Bishkopt i Frączek, opóźnienie całkowicie nadrobione. Czyli wygląda na to, że będziemy startować zgodnie z planem.
Środa 15.08 Do Krynicy dojeżdżamy przed godz. 9. Chwilę później przyjeżdża z Wrocławia Przemo. Julek, który właśnie pełni rolę Centrali, daje cynka, że Łukasz, który przejął pałeczkę od Bishkopta i Frączka, będzie godzinę wcześniej, czyli ok. 10. Kawy! No tak, ale przecież święto. Wszystko zamknięte. Uff, pijalnia wód otwarta. W trakcie szybkiej kawy i szarlotki, z pięterka pijalni dostrzegamy przebiegającego Łukasza. Ostatni łyk i zbiegamy. O godz. 9:40 przekazanie pałeczki. Chłopaki sporo nadrobili. Ruszamy 1h 20min przed czasem. Mamy plan tego nie stracić. Idzie się dobrze. Do tej pory Sztafetowicze nie mieli szczęścia do pogody. Nam pokazuje się słońce. Po godz. 12 zdobywamy Jaworzynę Krynicką. Luknięcie na mapę, wygląda na to, że idziemy planowo. Sms od Julkowej Centrali – przekroczyliśmy półmetek Sztafety! O 13:30 mijamy Runek. Dochodzimy na Halę Łabowską. Pora doładować akumulatory schroniskowymi pierogami. Patrzymy na mapę i rozkład jazdy Sztafety. Planowo mieliśmy być w Rytrze ok. 19. Wyruszyliśmy 1h 20min przed czasem. Czyli trzymając tempo by wychodziło, że przed 18 powinniśmy być na miejscu. Patrzymy na zegarek – ok. 15:30. Mapa pokazuje ok. 2,5h do Rytra. Czyli wychodzi nam, że jest ok. Wychodzimy ze schroniska. Patrzymy na znaki – Rytro 4h. Pięknie. Czyli jednak będzie opóźnienie. O 18:30 mijamy żółty szlak odchodzący do Życzanowa. Powoli finiszujemy. Po ostrym zejściu kolana dają się we znaki. 19:30 Rytro! Asia! Fijałek! Bishkopt szalejący z aparatem! Fijałkowe auto! Przekazujemy pałeczkę Asi i Fijałkowi. Bishkopt udaje się na nocleg w Rytrze. My natomiast konfiskujemy Fijałkowy samochód i kierujemy się do Krościenka na nocleg znaleziony przez czuwającą w Centrali Lucy. Szybka rozkmina nad dniem jutrzejszym i idziemy spać.
Czwartek 16.08, godz. 3 w nocy. Telefon. Asia i Fijałek już dochodzą do Krościenka. Spodziewaliśmy się ich ok. 5. O 3:15 przekazują pałeczkę Oli i Julkowi. Oddelegowany przez śpiące niewiasty Przemo przekazuje Fijałkowi kluczyki od auta. A my śpimy dalej. Wstajemy z rana. Musimy się jakoś teleportować do Rabki, a potem wdrapać na Maciejową i odebrać pałeczkę od Oli i Julka. Po 11 łapiemy busa do Nowego Targu, a następnie do Rabki. W bacówce na Maciejowej meldujemy się przed 15. Ola i Julek mają być ok. 16. Mamy więc chwilę na oblukanie mapy. Do przejścia mamy odcinek ok. 10-godzinny na Halę Krupową, skąd pałeczkę ma od nas odebrać ekipa SeTKowych hardkorów – Waldek, Jastrząb i Falar, planująca przejść 3(!) kolejne odcinki (po drodze ma dołączyć jeszcze Asia). W międzyczasie chłopaki dzwonią z Krupowej ostrzec nas przed czyhającymi niebezpieczeństwami. I tak oto zostajemy uświadomieni, że za Jordanowem będziemy musieli przekroczyć spory potok w bród, a za Bystrą podobno szlak się gubi i trzeba wtedy skręcić w lewo ostro pod górę. Ale mamy się nie martwić, bo Falar specjalnie dla nas zostawił na ścieżce drzewo, którego korona wskazuje właściwy kierunek. Nie martwimy się więc za bardzo i korzystając z okazji w promieniach słonecznych opalamy się… Z błogiego snu budzą nas radosne okrzyki Oli: „Halo! Halo! Setka!”. Cóż nic nie trwa wiecznie… Pora ruszać na szlak! O godz. 16:10 przejmujemy pałeczkę.
W miarę szybko schodzimy do Rabki i asfaltujemy przez miasto. W centrum szlak gdzieś się gubi, kierujemy się na dworzec PKP. Przeprawa przez Rabkę zajmuje nam dobre 40 min. Przy asfaltowaniu niestety daje się we znaki trasa dnia poprzedniego. Już wiemy, że nie będzie lekko, no ale to dopiero początek (w pierwotnym podziale sztafety mieliśmy startować właśnie stąd, ale ze względów logistycznych punkt zmiany został przesunięty na Maciejową). Powoli zostawiamy za sobą miasto i ładujemy się w chaszcze. Widać, że trasą nikt nie chodzi. Zresztą nie ma po co, bo szlak prowadzi przez las do kolejnych miejscowości, żadnych atrakcji po drodze ni ma. Gdy dochodzimy do Skawy, powoli zaczyna zachodzić słońce. I znów stukamy kijkami po asfalcie. W myślach podśpiewuję sobie „a droga długa jeeest… nie wiadomo czy ma kreees…” – asfalt zdaje się nie mieć końca. Powoli kończy się nam natomiast mapa Gorców. Musimy tylko pokonać małą mapową dziurkę, ot pi razy drzwi jakieś 5-10 min, i wejdziemy do Jordanowa, czyli już na obszar, który obejmuje mapa okolic Babiej Góry. Dziurka okazuje się dziurą. Skawa nie chce się skończyć, a Jordanów nie chce się zacząć. Idziemy i idziemy. I idziemy i idziemy. I robi się ciemno. Gdy wchodzimy w końcu do Jordanowa, zapalają się latarnie. Jordanów jest zdecydowanie dłuższy od poprzedniczki – Skawy. Toteż asfalt jeszcze bardziej nie chce się skończyć niż poprzednio. Mam mały kryzys. Ola mówi, że jest ciężko. Przemo chyba kryzysu nie ma, uśmiechnięty jakby przed chwilą wyruszył w trasę. Wychodząc z Jordanowa, zapalamy czołówki. Żegna nas ujadający pies i podchmielona grupa średnio przyjaznych młodocianych lokalsów. Nabijają się, że jesteśmy górnikami idącymi w las. Komu w las, temu czas. Ruszamy! Idziemy w napięciu wsłuchując się w szum potoku. Aż w końcu jest! Oto i ON pojawia się nieśmiało w blasku naszych czołówek. Nie chce nam się odsłonić do końca, uwodzi nas tylko jednym brzegiem, drugi owiany pozostaje tajemnicą i ciemnością. Skupiamy światła trzech czołówek, starając się wypatrzyć ścieżkę na drugim brzegu. Skutek marny. Niewiele widać. Ściągamy buty i wysyłamy na przeszpiegi Przema. Gdy bezpiecznie przechodzi na drugą stronę, razem z Olą dzielnie zanurzamy się w zimnej wodzie i odkrywamy, że jest to nawet przyjemne. Lodowata woda przynosi ulgę naszym obolałym stopom. Aż żal wkładać z powrotem buty. Po wodnych przygodach ruszamy dalej. Dla odmiany docieramy do kolejnej mieściny. Pora na asfaltowanie przez Bystrą, tym razem jednak nieco krótsze. Za Bystrą przypominamy sobie o Falarowym drzewie. Oho! Powoli się zbliżamy. Tajemniczy znak ma się pojawić za obszarem wycinki drzew. Mijamy co i raz ścięte drzewa, szlak jak był tak jest, a Falarowego drzewa jak nie było, tak nie ma. W międzyczasie podziwiamy rozgwieżdżone niebo zwiastujące dobrą pogodę. W pewnym momencie szlak zaczyna wić się w lewo ostro pod górę. Ha! To pewnie o to miejsce chodziło. Oznaczenie szlaku bardzo dobre. Falarowych znaków brak (Falar, ale naprawdę starałyśmy się znaleźć do drzewo, nawet kilkanaście metrów poszłyśmy jeszcze prosto w nadziei, że ukaże się nam, niestety próżne nasze nadzieje). Wspinamy się zatem, jak z mapy wynika na Drobny Wierch.
Piątek 17.08. Szczytujemy ok. 1 w nocy. Gdzieś za Drobnym Wierchem szlak płata nam drobnego figla. Nagle znika, a ścieżka dzieli się na 3. I znów wysyłamy Przema na przeszpiegi. Same zrzucamy plecaki, siadamy na środku ścieżki i szczerze mamy serdecznie dość. Jeszcze serdeczniej mamy dość jak uśmiechnięty Przemo wraca w podskokach i mówi, że szlaku nigdzie nie ma. Jako, że nie widzi nam się błądzić o tej porze, decydujemy się na desperacki krok – telefon do Waldka. Udaje, że go nie obudziłam. Myśli, myśli i stwierdza, że nie pamięta, jak szli. Za bardzo się nie zastanawiali, tylko szli do przodu. Ale chyba bez różnicy, którą drogę wybierzemy. Budzi się Falar. Mówi, że na jego to powinno być w lewo. No dobra, to niech będzie lewo. Przy okazji uświadamiamy chłopaków, że wschodu słońca na Babiej to raczej nie zobaczą. Zaciskamy z Olą zęby i wkładamy plecaki. Poziom morali uparcie nie chce wzrosnąć. Ok. 3:30 dochodzimy do Okrąglicy. Morale lekko wzrastają, bo oznacza to chwilę moment do upragnionego łóżka. Cholernie ciemno, a musimy uważać, żeby nie przegapić odbijającego w lewo czarnego szlaku do schroniska. Dzwonimy do chłopaków, że jesteśmy tuż tuż, ale nic nie widać. Czołówki na niewiele się zdają, oświetlają jedynie wydychaną przez nas parę i lekką mgłę unoszącą się w powietrzu. Z ulgą dostrzegamy wysyłane przez Waldka znaki świetlne. Oto jest i nasza oaza! Obieramy właściwy kierunek i po chwili przekraczamy schroniskowy próg. Nareszcie! Mam ochotę od razu rzucić się na łóżko i zasnąć. Ale zanim to nastąpi zostajemy zmuszeni, a właściwie zmuszone (bo Przema zmuszać nie trzeba) do wypicia po małym sztafetowym orzechowym (?)… Przekazujemy pałeczkę i o 4 ekipa hardkorów wyrusza w swoją sztafetową przygodę. My natomiast, po szybkim prysznicu, jeszcze szybciej zasypiamy. Co chwilę się budzę. Strasznie mi zimno, nakrywam śpiwór kocem.
Wstajemy po godz. 9. Trzeba obmyślić jakiś plan działania na dzień dzisiejszy. Przemo (razem z Lucy i Bishkoptem) ma przejąć pałeczkę na przedostatnim odcinku – z Węgierskiej Górki na Kubalonkę. Ja z kolei jestem zapisana na finałowy odcinek sztafety. Z doniesień wynika jednak, że ostatnia część trasy jest obstawiona oprócz mnie przez jeszcze 4 osoby, więc z czystym sumieniem rezygnuję zwłaszcza, że mam gorączkę. Zresztą Ola też. Ratujemy się Gripexem i w miarę szybko wracamy do żywych. W międzyczasie Przemo wyrusza ze schroniska, aby zdążyć się przeteleportować do Węgierskiej Górki. Nam się nie spieszy. Wychodzimy jakąś godzinę później i kierujemy się żółtym szlakiem do Skawicy. Po dojściu do asfaltu od razu łapiemy stopa. Miła pani podrzuca nas na przystanek autobusowy. Tam w miarę szybko wskakujemy do busa do Suchej Beskidzkiej. W Suchej mamy już trochę mniej szczęścia, w końcu zatrzymuje się jednak bus do Żywca i tu niespodzianka – w busie spotykamy Przema. W Żywcu znowu się z Przemem rozstajemy. My czekamy na busa do Bielska. Przemo udaje się sobie tylko znanymi drogami w Beskid Żywiecki. Jakie jest nasze zdziwienie, gdy wsiadając do busa, dostrzegamy Asię i Falara. Asia dołączyła do ekipy hardkorów na Markowych Szczawinach, zeszła razem z Falarem do Korbielowa (Waldek i Jastrząb pognali dalej), teraz natomiast czekają na Szymona i Dominikę, którzy właśnie jadą autem na finałową imprezę na Równicy. Machamy naszym sztafetowym bohaterom na pożegnanie i startujemy busem do Bielska. Jak dojeżdżamy jest już wieczór. Sprawdzamy połączenia. Jedyna opcja transportu do Ustronia, która została to PKS po 21. Mamy jakieś 2h czekania. Decyduję się na podejrzanie taniego hot doga w budce na dworcu, Ola stawia na zapiekankę. Posilone kontemplujemy otaczającą nas rzeczywistość. Drogę przebiega nam szczur. W końcu nadjeżdża autobus. Może w końcu dotrzemy na tą Równicę. W międzyczasie umawiamy się z Szymonem, że zgarnie nas w Ustroniu i podrzuci do schroniska. W Ustroniu drogę przebiega nam tym razem najprawdziwszy zając. Normalnie kica sobie przez centrum miasta. Jak docieramy do schroniska jest już grubo po 23. Ot, cały dzień spędzony w drodze. Teraz pora na wymianę wrażeń ze sztafetowiczami, którzy zdążyli już przybyć na Równicę – Asią, Falarem, Waldkiem i Jastrzębiem. Ponadto na imprezę finałową, oprócz Szymona i Dominiki, przyjechał jeszcze Olo i jego gitara. Zapowiada się zatem upojna noc i długie Polaków rozmowy…
Sobota 18.08. Po upojnej nocy przychodzi pora na upojny poranek. Tymczasem z doniesień wynika, że Lucy, Przemo i Bishkopt planowo kończą swój odcinek i o 10:30 przekazują pałeczkę ostatniej ekipie – Julce, Ani, Łukaszowi i Kubie. Spodziewamy się zatem przywitać Sztafetę na Równicy ok. godz. 18. W niecierpliwym oczekiwaniu chillujemy się na polance nieopodal schroniska. Słońce przyjemnie grzeje, piwko przyjemnie chłodzi, całokształtu ogólnego stanu błogości dopełnia Olo przygrywający na gitarze. Po południu dobijają do nas Lucy, Bishkopt i Przemo. Ok. 19 zjawia się natomiast ostatnia zmiana. Po trwających dłużej zaciekłych negocjacjach zejście do Ustronia zostaje im darowane. Oficjalnie Sztafeta zostaje ukończona dopiero dnia następnego, po dojściu do dworca PKP w Ustroniu, nieoficjalnie jednak świętujemy jej ukończenie już teraz – 18. sierpnia 2012 w schronisku PTTK Równica. Z pewnością jest to impreza, którą każdy ze Sztafetowiczów będzie długo pamiętał, chociaż pewnie każdy trochę co innego…
Tak oto sztafetowa opowieść dobiega końca. Pora jeszcze na puentę, która nie będzie o tym, że dla SeTKowiczów nie ma rzeczy niemożliwych – prawda to ogólnie znana. Podobnie jak fakt, że przeżyliśmy razem naprawdę fajną przygodę, którą długo będziemy pamiętać. Nie będzie też o liczbie „pokoleń”, które się przez szeregi SeTKi przez te 15 lat przewinęły, bo sprawa oczywista nie jest. Wszak w którym momencie się jedno pokolenie kończy, a drugie zaczyna? O czym więc będzie? Ano o nieprzewidywalności życia. Nigdy nie wiesz kogo i kiedy na swojej drodze spotkasz i co się w jej trakcie przydarzy. Taka oto refleksja naszła mnie przy zejściu z Równicy do Ustronia, kiedy to drogę przebiegła nam tym razem mysz.