Relacja z Kaszubskiego moczenia wioseł – spływ kajakowy rzeką Brdą – vol. III

Relacja ze spływu kajakowego 07-09.07.2017 r.

Zacznijmy od początku, czyli wyruszyliśmy pociągiem z dworca PKP w Poznaniu. Godzina 16: 10 planowane spotkanie organizacyjne, rozdanie „informatorków”, zbieramy się, jest 16:28 i planowany odjazd, wsiadamy do wagonu 14. Zajęte miejsca, zebrane legitymacje, przygodę czas zacząć! Czeka nas podróż około cztero-godzinna, przesiadka w Pile i autobus z Rytel Wieś na pole namiotowe. Rozpoczynamy, niektórzy rozmawiają inni przysypiają, jedziemy. Ostatecznie mamy gitary, więc dlaczego nie pośpiewać umilając czas podróży 🙂 Zaczyna się gra, nawet, jeżeli ktoś miałby inne zdanie to i tak bardzo ładnie śpiewamy do rytmu gitar.

Dzień I
Dojechaliśmy godzina 20:30 pole namiotowe Mylof, gdzie czekało na nas już przygotowane ognisko i miejsce do rozpakowania swoich bagaży. Rozkładanie namiotów, jedni mieli prosto, inni musieli się bardziej postarać, żeby zrozumieć instrukcję obsługi. Ostatecznie zaczęły pojawiać się nasze tymczasowe domki, małe, duże, większe, górskie, turystyczne, a nawet jeden „hangar”. Tego dnia jeszcze nie wypływamy, to wieczór ogniska i bardzo, bardzo pysznej ryby, kto chciał mógł zamówić wędzonego pstrąga. Jeżeli ktoś lubi ryby, na pewno pochwaliłby tą potrawę, polecamy. Dla zwolenników mięsa, dostępne były też kiełbaski i różne dodatki oraz we własnym zakresie napoje wyskokowe. Atmosfera trudna do powtórzenia, późny wieczór, drewniane ławki wokół ogniska, dźwięk gitar i wspólne śpiewanie bardziej/ mniej znanych utworów dostępnych w śpiewniku STK.

Dzień II
Wstajemy wcześnie, szybkie śniadanie i około godziny 10 rano wystartowaliśmy. Rzeka bardzo przyjemna lekki nurt od 2km/h do około 4km/h, w wielu miejscach szeroka, wykorzystaliśmy ten fakt do dryfowania tratwą złożoną z kilku kajaków i spokojnego podziwiania malowniczych odcinków trasy. Naprawdę jest, co oglądać, krajobraz urozmaicony, brzegi otoczone pasmem drzew i u dołu pozawijanych w przeróżny sposób korzeni. Co pewien czas opłynąć trzeba niesamowite wielkie drzewa, które prawdopodobnie po jakiejś sporej wichurze przewróciły się w całości do wody. Zaplanowane mamy dwa dłuższe przystanki pierwszy przy Barze Mewa, następny to Woziwoda, gdzie mogliśmy uzupełnić zapasy, skorzystać z toalet i odpocząć chwilę. Docelowo wpływamy na pole namiotowe w Gołąbku około godziny 21: 00 już wszystkie kajaki zacumowane, pokonany dość spokojny i przepiękny około 37 km odcinek rzeki Brda. Droga dość spora, ale nie ma się czym przerażać, nawet osoby, które pierwszy raz płynęły kajakiem poradziły sobie dość sprawnie w obecnych warunkach i co trzeba przyznać dobrej pogodzie. Teraz już tylko ognisko, kiełbaski, śpiewy, rozmowy i wspólny „chill” przed dniem następnym.

Dzień III Ostatni 🙁
Ponownie wczesna pobudka, szybkie śniadanie i ruszamy dalej. Pierwszy postój w położonym na skraju Parku Narodowego Bory Tucholskie w punkcie etapowym spływu kajakowego, czyli tereny Rudzkiego Mostu. Spędziliśmy tam plus minus godzinę, większość coś zjadła w zajeździe Pod Jeleniem (fajna nazwa swoją drogą :)), zakupiła potrzebne napoje i odpoczęła przed ostatnim odcinkiem przeprawy.
Już na początku dało się zauważyć, że to będzie najbardziej wymagający fragment tego spływu. Napotykamy poważniejszą przeszkodę tuż po opuszczeniu miejsca postojowego, czyli powalone praktycznie na całej długości rzeki ogromne, robiące wrażenie drzewo. Musimy odpowiednio się ustawić, nabrać prędkości, zawalczyć z prądem i przepłynąć pod drzewem uważając, aby nie ustawiać się bokiem i nie trzymać kurczowo belki. To właśnie spowodowało kąpiel kilku mijających nas wcześniej kajaków. Po drugiej stronie już bezpieczni mijamy naszych kolegów zbierających rzeczy i wylewających wodę z pionowo ustawionego kajaka. Jest lipiec, woda niby nie lodowata, jednak dość chłodna, ale czego się nie robi dla przygody.
To właśnie w tym miejscu po drodze na żurek (zamówiony przez naszą organizatorkę Kasię) i punkt końcowy spływu w osadzie letniskowej Gostycyn-Nogawica (długa, zupełnie niezapadająca w pamięć nazwa, trzeba było kilka razy sprawdzać i pytać: „To, dokąd płyniemy?”), znajduje się odcinek potocznie nazywany Piekiełkiem. Świetna zabawa, manewrowanie po meandrującej rzece, kilka mocniejszych przeszkód. Przepływać musieliśmy pomiędzy konarami drzew, niekiedy metodą szarpiącą :). Warto wspomnieć, że skubane były nawet pośrodku trasy, dyskretnie zatopione, zdradzające się jedynie poprzez ruch fali nad lustrem wody. Nierzadko potrzeba wymuszała slalom po rzece w celu ominięcia wielkich drzew pochylających się tak, jak gdyby chciały położyć się do snu w życiodajnym korycie rzeki. Cisza, śpiew ptaków, zupełnie inny świat niż ten wielkomiejski hałas. Po pokonaniu bardziej wymagających kilometrów, zaczyna się szeroka, nawet lekko nudnawa trasa od Piły do ostatniego postoju. Łączymy kajaki, podziwiamy przyrodę, obserwujemy żaglówki, które ze spokojem mieszczą się i pływają po rzece Brda. Wyprawa dobiegła końca, teraz tylko żurek w chlebie, pakowanie i powrót.
Niezwykła przygoda, pokonana trasa około 63 kilometrów, wspaniała atmosfera oraz niezłe wyrwanie się z codziennej rzeczywistości wraz z najlepszą ekipą STK-i, pozdrawiamy i zapraszamy na rajdy!