Zmęczenie, ale i zadowolenie, narzekanie, ale i chwalenie, bolące nogi i tyłek, ale i radujące się serce – tak w skrócie można podsumować 51. już Rajd w Nieznane, w którym, w tym roku reprezentanci i sympatycy Sekcji Turystyki Kwalifikowanej AZS UEP (STK, SeTKa) mieli przyjemność wziąć udział.
Słowem kluczem w tej wyprawie była zagadka. W czasie rajdu rozwiązaliśmy ich ponad 140. U nieznającego koncepcji tego rajdu pojawić się może pytanie: „po co?”. Otóż najpiękniejsze jest to, że nie wiadomo gdzie jest meta, dlatego by trafić do wyznaczonego przez organizatora miejsca potrzeba sprawnych głów rozwiązujących zagadki. Nawet by poznać miejsce i godzinę zapisów na Rajd w Nieznane musieliśmy najpierw podać odpowiedzi na zadane nam łamigłówki.
Każda drużyna ustala liczbę kilometrów, które przewiduje, że przejdzie. Nasz zespół pokusił się na okrągłą liczbę 80, co dla mnie – osoby, która nigdy wcześniej nie przejechała powyżej 20 – wydawało się sporym wyzwaniem. Dodatkową trudnością był fakt, że nie mam roweru, ale tu z pomocą przyszła współlokatorka Ania, która użyczyła mi na ten dzień swojego jednośladu. Może dystans ten dla jeżdżących często rowerem nie wydaje się zbyt imponujący, ale wziąwszy pod uwagę fakt na warunki, w których musieliśmy jechać, to wydaje się, że zrobiliśmy kawał dobrej roboty. Część trasy była oczywiście asfaltem, ale spore odcinki były już wyznaczone w lesie czy na polnych drogach.
Od mniej więcej tego momentu, gdy Monia stwierdziła, że musi kogoś pocałować, zaczęły się problemy. Nasza drużynowa farmaceutka przypatrując się mężczyznom zasiadającym na rowerach doszła do wniosku, że żaden nie jest godzien na jej pocałunek, dlatego też zauważywszy kolorową rybkę na ścianie opuszczonego budynku, nie wahała się długo i cmoknęła ją. Co było dalej? Niestety zaczęła się długa polna droga, w której nawet najtwardsi zawodnicy musieli miejscami powiedzieć „ok rowerze, teraz cię poprowadzę”. Mimo dużej ilości piachu, miejscami ostatkiem sił próbowaliśmy jechać, dlatego kolana też zaczynały o sobie przypominać. Co stanowiło o trudności tej wyprawy to temperatura wynosząca 30 stopni Celsjusza. Niestety nie mogliśmy liczyć na powiewy orzeźwiającego i ochładzającego wiatru…
Po drodze mogliśmy stanąć i pobawić się z alpakami, ale także ochłodzić się w Jeziorze Margonińskim. Przynajmniej takie było założenie, ale późna pora, o której tam byliśmy nie zachęciła wszystkich do skorzystania z tegoż ochłodzenia. Najodważniejszym okazał się Staszek, który walczył z kajakiem i zdobywał dla nas punkty (także Katarzyna i Marlena manewrowały na kajaczku, ale nieco krócej niż Pan Stanisław).
Wreszcie nadszedł ten moment, w którym przy zapalonych czołówkach i przy brawach organizatorów wjechaliśmy na metę jako około 21. drużyna. I tak po 17 godzinach od pobudki i 14,5 godzinach od startu w pobliskiej od Poznania miejscowości, dotarliśmy na miejsce. Razem 105 km! Kupiliśmy karton browarów z Czarnkowa i poszliśmy integrować się przy rozpalonym już ognisku.
W kolejnym dniu, po pysznym śniadaniu, odbył się konkurs zwany „bitwą Wikingów”. Tym razem odważnym był Jakub, który postanowił wcielić się w skandynawskiego wojownika. Jak się okazało został wyróżniony przez organizatorów jak jeden z najlepiej ubranych.
Tuż przed powrotem do stolicy Wielkopolski nastąpiło wręczenie nagród. Nasza drużyna zajęła 10. miejsce, co nie jest złym wynikiem. Małą ciekawostką jest to, że Halniacy będący w dwóch innych drużynach byli za nami. Ponadto na 26 ekip tylko jedna obrała sobie dłuższy dystans niż my.
Na końcu podziękowania. Przede wszystkim chapeau bas dla organizatorów za świetnie zorganizowany rajd. Dziękuję także mojej drużynie, która doceniła mój wkład i tak np. Stachu powiedział po wszystkim „w tym roku było widać różnicę w jakości po tym jak pojawił się Jarek”. Dzięki! 😀 😀 😀
A już bardziej serio to kolejne wyzwanie za mną, co będzie następne?
Wszystko co dobre, szybko się kończy. W kolejnym roku STK atakuje z większą siłą!
Pozdrawiam
Jarosław K. (amiński)