Szanowny czytaczu
Opowiem Ci historię rajdu Powroty w Bieszczady po raz …. hmmm 9?
No a więc:
Rozdział I – Wyjazd
Wszystko się kończy i zaczyna tradycyjnie na Dworcu Chlebaku w Poznaniu. Punktualnie 17:20 dnia 8 listopada 2017 r. radosna Setkowa ekipa zebrała się w hali głównej dworca, a następnie zasiadła w pojeździe pociągowym. Punkt 17:43 rozległo się chóralne „Jesteśmy na wczasach!”, dzięki czemu mieszkańcy Poznania dowiedzieli się, że SeTKa ruszyła w długą podróż na wschodnie rubieże Rzeczypospolitej. Drogę w kierunku Warszawy umilały nam gry i zabawy zorganizowane przez kozaka Andrzeja z Piły. Z Piły ? JA ….. %$#! I tak to warjaty jechali, śpiewając gumisiowe piosenki oraz rozwiązywali zadania. Po 4 godzinach ekipa setkowa założyła pierwszą bazę na peronie w Warszawie Centralnej, skąd udało się zdobyć takie szczyty jak taras restauracyjny w Złotych Tarasach czy sklep spożywczy przy ul. Marszałkowskiej. Obowiązkowym punktem wycieczki było wspólne zdjęcie pod pomnikiem architektonicznym autorstwa Lwa Rudniewa (PAJACEM Kultury i Nauki). Niestety pomimo okazji zwiedzenia miasta z licencjonowanym przewodnikiem i rodowitym warszawiakiem nikt nie skorzystał z tej opcji
No dobra, ale nic nie może przecież wiecznie trwać [Jantar, 1985] trzeba było ruszać w dalszą podróż. Tym razem maszynista zawiózł nas prosto do Przemyśla (ukr. Перемишль). Setkowicze spędzili ten etap podróży w ciszy, brutalnie przerwanej pojawieniem się Setkowiczów z Częstochowy. Ostatni strzał to busik do miejscowości Wołosate (tak tak te słynne Wołosate).
Rozdział II – Tarnica i Bukowe Berdo
Bieszczady przywitały naszą ekipę pogodą … taką nawet nawet. Lampa się pokazała, deszczu nie było toteż humory jak najbardziej dopisywały. Czego chcieliśmy? – Zdobyć Tarnicę! Jak to chcieliśmy zrobić? No szybko dość! Co zrobiliśmy? Popasy! I tak sobie człapaliśmy powoli pod górę. Widoki umilały nam mgły i roboty budowlane na szloku. Po niecałych 2 godzinach pierwsi Setkowicze meldują się na dachu Bieszczad i dopisują sobie ten punkt w CV. Radość potęgowana jest realizacją kolejnego zadania Andrzejowego („Stawanie na głowie i robienie fikołajków (tak wiem, fikołków – ale to brzmi zdecydowanie lepiej) na Tarnicy” – Naprawdę polecam
przykład takiego fikołajka >> tutaj <<). Zadanie było także popisem kreatywności („stanie na głowie w wykonaniu Prezes Asi M.”). Widoki z Tarnicy stwarzały piękny podkład dla różnego rodzaju mistrzów Photoszopa, którzy oczyma wyobraźni byli w stanie dostrzec Sokoła Milenium. Schodząc z Tarnicy natrafiliśmy na białą substancję… która dała nam dużo radości
Po kolejnym popasie pod wiatą naszą wesołą ferajnę przywitał niewielki opad deszczu. No ale przecież się nie wycofamy jak Ulka tylko lecimy przez BUKOWE BERDO i jeszcze dalej. Ten najpiękniejszy szlak w całych Bieszczadach (w opinii mojej, a moja opinia jest najważniejsza bo to ja jestem autorem) przechodzimy w asyście deszczu i mrożącej krew w żyłach mżawki. Po dotarciu do lasu i popasie pod wiatą spotykamy się z substancją płynną która nie opuści nas aż do Schroniska. Gęsta maź która pojawiała się pod naszymi nogami skutecznie upiększyła nasze buty i ubrania Błoto pojawiało się w historii polskiej literatury stosunkowo rzadko – w Bieszczadach było dokładnie odwrotnie. Jeżeli ktoś lubi wykresy to polecam ten poniżej:
Z danych zawartych na powyższym wykresie wynika, że ilość błota zwiększała się odwrotnie proporcjonalnie do wysokości, oraz to, że im niżej, tym robiło się ciemniej. Finalnie przyszło nam nieco skrócić trasę i wracaliśmy do schroniska częściowo asfaltem.
Rozdział III – Schronisko Koliba
Schronisko Studenckie Koliba przywitało zmęczonych turystów pierogami i plackami ziemniaczanymi. Zmęczeni Setkowicze mieli okazję zjeść, odpocząć, otrzepać się z błota i przygotować się na tradycyjne wieczorne śpiewogranie. Tego dnia dostaliśmy solidne wsparcie od turystów z innych miast, którzy mieli przyjemność przebywania razem z STK w jednym budynku. Granie i śpiewanie spoczywało na barkach niestrudzonego Andrzeja. Swoje pięć groszy dołożyli także Adam z Montim oraz jedna z randomowych turystek.
Rozdział IV – Połoniny
Kolejny dzień, szybka pobudka, śniadanko i wszyscy w doskonałym humorze zbierają się do drogi. Cel na ten dzień: POŁONINY!! Tak tak dobrze czytacie – obie połoniny: Caryńska i Wetlińska. Plan ambitny, dlatego ruszamy z samego rana. No dobra o 9:00. No okej 9:30. Zapał Setkowy gwałtownie studzi deszcz. No ale co robić – RUSZAMY i wspinamy się zielonym szlakiem na szczyt połoniny Caryńskiej o dźwięcznej nazwie (1230 metrów). Czas na notkę wiedzy geograficznej: Idąc pod górę przytrafiło się nam zjawisko inwersji opadowej opisanej >> tutaj <<. Im bardziej w górę tym mniej opadów i więcej chmur. Po prawie dwugodzinnym marszu pierwsi Setkowicze osiągają wierzchołek połoniny Caryńskiej i podziwiają oczyma wyobraźni bieszczadzki krajobraz. Setkowa Kultura nakazuje czekać na resztę grupy na szczytach przełęczach etc. – tym razem wiatr połączony z deszczem skutecznie zrewidował nasze plany. A wiało naprawdę nieźle. Okapturzeni i przemoczeni biegliśmy czerwonym szlakiem na dół w kierunku Brzegów Górnych (Berehów Górnych). Dobra wiadomość to koniec deszczu. Około godziny 14 docieramy do Brzegów Górnych – gdzie nie było kompletnie nic. Część ekipy w międzyczasie ewakuuje się zielonym szlakiem na przełęcz Wyżniańską. Złe warunki atmosferyczne, silny wiatr oraz późna pora sprawiają, że Setkowicze łapią stopy lub inny transport i ruszają w kierunku Wetliny.
Rozdział V – Patriotyczny PRL z Bazą Ludzi z Mgły
Wszystko zaczęło się od obiadu w pewnym wetlińskim barze, gdzie można było dostać największe schabowe i placki w Bieszczadach. Wystarczyły one w zupełności na nakarmienie całej setkowej zgrai.
Całej? Nieeeeee…. Do czasu powrotu „bohaterów z Chatki Puchatka” nie zostało już absolutnie nic. Z pewnego wetlińskiego baru setkowicze ruszyli w dobrych humorach (no może z wyjątkiem czterech osób) do naszego drugiego Bieszczadzkiego schroniska – Cień PRL-u, które swoją stylisytyką nawiązywało do czasów słusznie minionych pamiętanych przez najstarszych Setkowiczów. Ze ścian spoglądali na nas Towarzysz Rokosowski i Towarzysz Bierut. Na szczęście obyło się od komentarzy „Za moich czasów…”, „Dawniej to bywało” itp.
Jednak nie samą historią człowiek, a zwłaszcza Setkowicz, żyje. Sekcja Turystyki Kwalifikowanej w swoich postulatach programowych dąży do popularyzacji kultury górskiej, więc odwiedziny słynnej Bazy Ludzi z Mgły były wręcz punktem obowiązkowym.
Po zdobyciu kolejnych skalpów bieszczadzkich misi ruszyliśmy śpiewać kolędy patriotyczne w samym sercu PRL (tacy dywersanci hehe). Z dekretu Towarzysza Gitarzysty wybieraliśmy kolejne pieśni patriotyczne i równo o północy zaczęliśmy intonować w stylu rozrywkowo-wojskowym. Wieczór zakończył się śpiewankami przy dźwiękach świec w blasku gitar.
Rozdział VI – Widoki
Nastał ostatni dzień górskich wycieczek. Andrzejowa prognoza pogody jednoznacznie wskazywała, że tego dnia deszczu nie zobaczymy. Faktycznie… obudziło nas słońce i prawie bezchmurne niebo. Zbieramy się szybko i ruszamy w drogę do Smerku – nie udaje się ad hoc zorganizować busa Idąc asfaltem w stronę Smerka (wsi, nie góry – przyp. red.) napotyka nas grad (lub krupa śnieżna – naukowcy się sprzeczają). Ten opad będzie nam towarzyszył przez większą część drogi. W Smerku skręcamy na czerwony szlak i rozpoczynamy mozolny marsz na Jasło. Andrzejowa prognoza pogody okazuje się… co najmniej niezbyt poprawna. Mgły było coraz więcej a i opad jakiś spadł. Po dobrych dwóch godzinach marszu docieramy na Okrąglik. Zadowoleni z faktu, że udało się przejść wszystko w tak krótkim czasie oraz z tego że do Siekierezady pozostała już tylko szybka droga w dół ucinamy sobie mały popasik. Aż tu nagle bum bum bum i na dobre zaczyna padać grad. Chcąc nie chcąc zaczynamy schodzić w dół.
I tak schodzimy w dół.
Hmm no no trochę mało w dół.
Trochę nawet pod górę (coś nie tak? – zapytał ktoś – Chyba dobrze – odpowiedział ktoś).
Aż w końcu naszym oczom ukazuje się jeszcze jedna góra.
Gdy dotarliśmy do granicy Polsko – Słowackiej grad zamienił się w gęsty śnieg. Jednak jak to w Setce humor dopisuje i podśpiewując debilną piosenkę wchodzimy na szczyt kolejnej góry i z dumą możemy stwierdzić, że po raz drugi zdobywany – Okrąglik (tym razem prawdziwy). Tak Tak, dobrze czytacie – Setka nie ogarnia Na szczycie Okrąglika wyglądamy już jak bałwanki, dlatego robimy szybkie foty i lecimy dalej na Jasło.
Po drodze nagle ktoś zakręcił śnieg i wyszło słońce [parafraza Forrest Gump]. Wróciła nadzieja, że w końcu po trzech dniach zobaczymy piękno Bieszczad i nie obrazimy się na prognozy Andrzeja. Nasza cierpliwość i wytrwałość zostają nagrodzone! Gdy docieramy na szczyt Jasła możemy podziwiać przepiękną panoramę ośnieżonych Bieszczad z połoniną Wetlińską, szczytem Smerka oraz połoniną Caryńską. Ku naszemu zdumieniu odkrywamy, że tego dnia również zajdzie słońce, a co po niektórzy dostrzegają fakt niskiej temperatury. Recepta jest zatem prosta – Siekierezada!
Ruszamy w dół do Cisnej. Słońce zachodzi. Ciemno się robi. Trochę ślisko, trochę błotnie, ale już prawie prawie Cisna. No dobra, jeszcze rzeka po drodze. Robimy zwinnie hop hop i do przodu. Jeszcze ostatnia szansa aby poczuć Woodstock i się przekąpać w błocie i jesteśmy Lecimy do Siekierezady, a co było w Siekierezadzie zostaje w Siekierezadzie
Rozdział VII – Siekierezada i śpiewanki z gospodarzem do rana
Żartowałem
Tak naprawdę to Wam opowiem.
Siekierezada oczarowała setkowiczów zapachem schabowych i unikalnymi dziełami sztuki pokrywającymi całą powierzchnię ścian. Na miejscu odważniejsi członkowie sekcji zrealizowali jedno z ostatnich zadań wydając okrzyk bojowy (np. mój był taki: MOOOOOTOOOOR LUBLIIIIN!). Spotkaliśmy członków Setki, którzy nie uczestniczyli w rajdzie ale akurat również przebywali w tej pięknej krainie. Żeńska część ekipy była zachwycona Panem Barmanem – kilka naszych koleżanek starała się nawet nawiązać z nim bliższy kontakt Najedzeni i szczęśliwi udaliśmy się w kierunku gospodarstwa Szymkówka.
Po szybkiej regeneracji sił zasiedliśmy wspólnie w Sali kominkowej i zaczęliśmy śpiewać i grać. Po krótkiej chwili przyszedł do nas nasz przemiły gospodarz. Powitał nas uprzejmie i zaczął snuć opowieści o przygodach swej młodości. Cóż za pozytywne i barwne historie! Byliśmy zachwyceni jego towarzystwem, a mądrości, które nam przekazał pozostaną w naszych sercach na długo. Niestety nie mógł z nami zostać dłużej więc gitarzyści przejęli pałeczkę zabawiania Setkowiczów. Koncert życzeń trwał następne długie godziny.
Setkowicze wieczorami słyną z pewnych nieszablonowych rozwiązań. Tym razem postanowili wziąć udział w eksperymencie naukowym i odpowiedzieć na pytanie czy muzyka i śpiew wpływa pozytywnie na organizm w czasie nieprzespanej nocy (o wynikach nie poinformujemy wkrótce). Tak tak – te śpiewanki trwały całą noc, a niestrudzeni Setkowicze grali i śpiewali kolejne piosenki [potrzebny przypis – autor poszedł spać].
Rozdział VIII – Czas powrotów
Każda historia ma swój początek, niektóre mają środek a jeszcze inne są niczym palmy rozkwitające na końcu. Zofia NałkowskaZ historią Setkowego powrotu było trochę inaczej:
Z samego rana wstajemy, odchodzimy od stołu i ruszamy w kierunku parkingu w Cisnej. Ostatnie pamiątkowe zdjęcia w śnieżnej bieszczadzkiej krainie i możemy ruszać do Przemyśla. Busowa trasa była przepiękna – otaczały nas ośnieżone drzewa i szczyty gór. Zdawały się mówić „Ej ziomki! Gdzie jedziecie?! Zostańcie tu jeszcze! Chodźcie na spacer!”. Wielu z nas mogłoby skusić to wołanie, niestety cały setkowy zespół był pogrążony w głębokim śnie po całonocnych śpiewankach, więc nikt nie został i nie kontynuował spacerowania.
Przemyśl to warte obejrzenia średniowieczne miasto założone w roku 1319 roku przez Przemysława Wielkiego z dynastii Przemyślidów Przemyskich. Przerwa przesiadkowa pozwoliła nam zwiedzić okoliczne kościoły, klasztory i kebaby. Większości najbardziej przypadł do gustu ostatni punkt. Posileni i uzbrojeni w zapasy ruszyliśmy w dalszą drogę do domu…
Pociąg zabrał nas najpierw do Krakowa, gdzie znalazł się czas na dojedzenie. Przesiedliśmy się sprawnie do kolejnego pociągu bezprzedziałowego i ruszyliśmy prosto do serca Wielkopolski. No i pośpiewaliśmy sobie trochę tak tralala, pograliśmy w różne gry (np. nieśmiertelne „Bękarty Wojny”) i dojechaliśmy do Poznania. Ze smutkiem i łzami w oczach pożegnaliśmy się ze sobą. I to tyle.
Do zobaczenia na następnym rajdzie, na którym będę! A jak będę to będę dalej biegał z góry pod górę. Cześć!
/Monti (autor relacji)
Przydatne linki:
Galeria zdjęć – Ania Janiak
Galeria zdjęć – Jarosław Kamiński
Galeria zdjęć – Krzysztof Młodzieniak
Wydarzenie rajdowe na fejsie
Bieszczadzka porajdówka