Akcja Liść Dębu 2019 – relacja

Nie wiem, jakie Wy macie marzenia, ale w moim przypadku jedno z marzeń wiązało się z SeTKą, wyjazdem z nimi w góry i przejściem nieznanych mi jeszcze szlaków. Może trudno w to uwierzyć, ale musiało minąć aż pięć lat, ażeby mój wolny czas spotkał się z odrobiną odwagi, a co za tym idzie, abym zgłosiła się na rajd. Rajd Akcja Liść Dębu 2019!

Noc, 25 października 2019 r. Poczucie strachu (jak to będzie? czy dam radę?) mogłam schować do kieszeni, gdy zobaczyłam wesołą ekipę wchodzącą na płytę poznańskiego dworca. Pojawiła się ekscytacja (super będzie! dam radę!) i pierwsza wymiana zdań z nowymi znajomymi. Poznałam też organizatorkę – Julitę, która przedstawiła nam plan działania na najbliższe godziny. Nasz pociąg ruszał kilka minut po drugiej w nocy. Nie pamiętam kiedy usnęłam. Podobno dużo mnie ominęło – przedział obok wypełniony SeTKowiczami ,,zbierał siły’’ na czekającą nas wędrówkę. Może następnym razem tak szybko nie zasnę… Mimo to, sen miałam spokojny – czułam się już częścią SeTKowej grupy!

Dojechaliśmy do Bielsko-Białej, następnie zostaliśmy podwiezieni przez lokalnych kierowców na miejsce, w którym mieliśmy zamiar rozpocząć wędrówkę. Nie mogliśmy sobie wymarzyć lepszej pogody. Ciepłe powietrze głaskało nasze niedospane twarze, a słońce raziło oczy (w tym momencie mogłabym sobie pogratulować wrzucenia do plecaka okularów przeciwsłonecznych, ale tego nie zrobiłam, bo ich nie wrzuciłam…). Rozpoczęliśmy wyprawę z parkingu pod Dębowcem skąd wchodziliśmy na Szyndzielnię. Dość strome podejście skutecznie nas rozbudziło, a przystanek w schronisku posłużył jako idealne miejsce na drugie śniadanie. Stamtąd ruszyliśmy pod Klimczok. Przed drugim już tego dnia schroniskiem umililiśmy czas, nie tylko sobie, śpiewając w niebogłosy. Kolejny etap wędrówki to już zejście do Szczyrku, gdzie uzupełniliśmy zapasy żywności – te w plecaku, i te w żołądku. Ostatnim tego dnia wyzwaniem było wejście na Skrzyczne, gdzie mieliśmy zaplanowany nocleg. Podzieleni na mniejsze grupki zaatakowaliśmy zielony szlak. Październikowy czas ma to do siebie, że słońce zachodzi już naprawdę całkiem szybko, dlatego ostatnie kroki stawialiśmy już przy świetle czołówek. Schronisko PTTK Skrzyczne czekało na nas, a my czekaliśmy na możliwość wykąpania się i odpoczynku. Ten wieczór nie mógł być lepszy. Gitara krążyła, a śpiew niósł się po pokojach. Zanim poszliśmy spać, wyszliśmy jeszcze na zewnątrz. Niebo tej nocy było pełne gwiazd, a miasto leżące u podnóża gór wyglądało jak mieniący się w światłach Manhattan…

W perspektywie kolejnego dnia mieliśmy do przejścia około 30 km – w zależności, kto którą trasę wybrał. Po pysznym śniadaniu, serii grupowych zdjęć, sprawdzeniu ekwipunku i pożegnalnym spojrzeniu na otaczający nas krajobraz ruszyliśmy w dalszą drogę. Szliśmy granią. Pogoda znowu była dla nas łaskawa. Niektórzy przeklinali pewnie niesione w plecaku trzy swetry, albo rękawiczki. Zielonym szlakiem doszliśmy do Malinowskiej Skały, gdzie zrobiliśmy pierwszy przystanek. Potem, na wysokości szczytu Gawlas podzieliliśmy się na grupy. Jedna schodziła do Wisły, ażeby stamtąd wejść na Stożek, druga zaś grupa poszła dalej granią, przez Baranią Górę, aż do Schroniska na Stożku, gdzie mieliśmy tej nocy spać. Ja należałam do ekipy, która postanowiła iść przez Wisłę. Wędrowaliśmy długo, żółty szlak prowadził częściowo utwardzonymi drogami w sąsiedztwie łąk. Przechodziliśmy koło skoczni narciarskiej i wodospadu, jednak dłuższy przystanek zrobiliśmy dopiero w karczmie. Po zjedzeniu (mniej lub bardziej) regionalnego obiadu zaczęliśmy końcowy etap naszej wędrówki – tym razem szlakiem zielonym. I znowu przyszło nam iść w świetle czołówek. Coraz bardziej zmęczeni marzyliśmy tylko o otwartych drzwiach Schroniska PTTK na Stożku. Szczęśliwi, że udało nam się dotrzeć do celu, świętowaliśmy wraz z innymi piechurami. Znowu gitary wędrowały z rąk do rąk, radosny śpiew wypełniał jadalnię schroniska, a rozmowy nie ucichły aż do późnych godzin nocnych (pozdrawiam pokój nr 13!).

Trudno powiedzieć, czy w niedziele obudziły nas promienie słońca, czy poczucie smutku, że powoli zbliża się koniec naszego rajdu. Przeżuwając jajecznicę na boczku wpatrywaliśmy się w zanurzone w porannej mgle góry. Spakowani ruszyliśmy do Wisły Głębce, skąd zabrać nas miał pociąg do domu. Niektórym udało się podobno nawet zjeść pizzę przed czekającą nas podróżą. Wieczorem dotarliśmy szczęśliwie do stolicy Wielkopolski, a ,,krótkimi brawami’’ podziękowaliśmy Julicie za świetną organizację rajdu, który na pewno na długo zapadnie nam w pamięci.

Szkoda, że musiało minąć aż pięć lat, żebym pojechała z SeTKą na swój pierwszy rajd. Ale nie ma czasu na wylewanie żali, mam nadzieję, że jeszcze wiele rajdów przede mną 🙂 Do zobaczenia na szlaku!

Autor: Gosia Hartwich