Majówka w nieznane 2022 – relacja

Trudno wyobrazić sobie lepsze okolice na organizację Majówki w nieznane niż Beskid Niski. Trudno też wyobrazić sobie lepszą ekipę, bo na dworcu okazało się, że prawie nikt nikogo nie zna. Ot, emanacja akcji „odmładzamy STK”. Na szczęście lody pękły dość szybko i bynajmniej nie przez temperatury panujące w wagonach PKP. Choć trzeba oddać, że PKP maczało w tym palce, organizując nam ponad dwugodzinną przesiadkę w Skierniewicach. Choć STK jeszcze tam nie było to dość szybko zorientowaliśmy się w terenie, odnajdując drogę do najbliższego pubu.

Pobudka w Tarnowie była brutalna. Choć nie tak brutalna jak plan na ten dzień. Prawie 25 km i 8,5 godziny trasy. W Tarnowie dołączyła do nas również ekipa Panoramixa, która zasługuje na osobny akapit. Dzięki nim mieliśmy bowiem pierwszy raz na rajdzie do dyspozycji prywatny toster, a także solidnej mocy boomboxa. Jako debiutanci nie doczytali jednak, że to wszystko będą musieli pierwszego dnia nieść na własnych plecach, to i spakowali się do szykownych toreb podróżnych, zamiast jakichś tam ordynarnych plecaków. W Wapiennym, skąd tego dnia startowaliśmy okazało się za to, że reszta uczestników dość dokładnie przestudiowała paragraf naszego Statutu mówiący o solidarności na szlaku i niecodzienny ekwipunek został dość szybko rozdysponowany pomiędzy co tęższych rajdowiczów.

Jak poradziliśmy sobie z trudami tego dnia? Powiedziałbym, że brakowało w naszych poczynaniach konsekwencji. Z jednej strony, nikt nie skorzystał z opcji skrócenia trasy, co oczywiście się chwali. Z drugiej, gdy tylko pod koniec trasy pojawiła się opcja podwózki autostopem, nie potrafiliśmy się oprzeć. Z resztą, czy można dyskutować z przeznaczeniem? Bo jak inaczej określić sytuację, kiedy ni stąd ni z owąd znalazłem się w towarzystwie dwóch wysokich, szczupłych blondynek? Oderwany przez nie od grilla mieszkaniec Banicy pewnie z chęcią zawiózłby nas do samego Rzeszowa. Na szczęście dla niego nam wystarczył Gładyszów.

W tym momencie należy jednak oddać Panoramixowi i jego ekipie należny szacunek. Wszelkie winy dnia minionego zmazali wieczorem. Panoramix, mieszając dla nas różnorakie eliksiry i melodie na swoim boomboxie, zapracował na swój przydomek. Napracował się też toster. Można nawet powiedzieć, że wbrew swym przekonaniom. Bo jak dowiedziałem się od jego właścicielki, był to toster wegański. A dlaczego był? Bo dowiedziałem się tego chwilę po tym jak wylądowała w nim kiełbasa śląska. Ogólnie można powiedzieć, że był to wieczór odkrywania talentów. Okazało się bowiem także, że mamy w swym gronie gitarzystkę, choć nic tego nie zapowiadało. I co tu dużo mówić, Hania dała radę!

Kolejny dzień to pierwszy maja, czyli święto pracy. I jak przystało na święto pracy postanowiliśmy tego dnia odpocząć. Nasz głównodowodzący Mateusz ugiął się pod ciężarem naszych argumentów i zaplanowaną na 20 km trasę zamieniliśmy na 15 km spacer nad Jezioro Klimkowskie. Choć i tak trzeba było po drodze wspiąć się na astronomiczną wysokość 640 m n.p.m., to sielskie widoki ze szczytu, o jakże trafnej nazwie Polana, były tego warte. Tak, po trudach poprzedniego dnia skrócenie trasy i relaks nad wodą były zdecydowanie dobrym pomysłem. Mateusz na tym jednak nie poprzestał w dogadzaniu nam. „Czy ktoś miałby ochotę na saunę?” – mówisz masz. Taką organizację to ja rozumiem!

Co się odwlecze to nie uciecze, dlatego trzeciego dnia naszej wyprawy zrealizowaliśmy plany z dnia drugiego. A było to o tyle istotne, że na trasie czekał na nas szczyt Rotunda, na którym mieści się emblematyczny dla Beskidu Niskiego cmentarz z czasów I wojny światowej. Żeby atmosfera nie była zbyt grobowa, należy w tym momencie wspomnieć, że mieliśmy na rajdzie dwóch jubilatów – Paulinę i Kubę. Dlatego też wieczorem przy ognisku wybrzmiało gromkie „Sto lat!”, a także nie zabrakło ciasta i świeczek. W związku z tym, że była to nasza zielona noc, wszyscy uczestnicy rzucili na parkiet wszystkie swoje siły. Co bardziej zmęczeni posiłkowali się koniem na biegunach, wszak nocowaliśmy w ośrodku jeździeckim. Choć tego dnia określenie nocowaliśmy było mocno na wyrost, gdyż zabawa trwała do późnych godzin nocnych, tudzież wczesnych godzin porannych. A była na tyle intensywna, że w pewnym momencie doszło do szturmu na lodówkę. Najpoważniejszą stratą okazał się woreczek rolmopsów. Halo, Pani Jaworowicz? Jest sprawa!

Ostatniego dnia nastawiliśmy się przede wszystkim na siedzenie w pociągu. „Nie ma takiego odpoczynku!” zdał się jednak powtarzać w myślach Mateusz, wysyłając nas na 10 km trasę wieńczącą wyjazd. Co ciekawe, tego dnia mijaliśmy jedyne podczas tego rajdu schronisko na Magurze Małastowskiej. Niestety nieczynne, tak więc na ciepło podjedli sobie tylko wyposażeni w kuchenki turystyczne. Nikt jednak nie głodował, bowiem czekały nas 2 godziny przerwy w Tarnowie, który jak się później okazało, dzień przed nami wizytował sam Robert Makłowicz. Ten znak jakości ostatecznie nas przekonał, by skorzystać z lokalnej oferty gastronomicznej. Choć była ona nieco zubożona, wszędobylskimi przyjęciami komunijnymi, znalazł się dla zbłąkanych wędrowców kawałek ciepłej pizzy. Dania nie tyle wykwintnego, co praktycznego. Karton po niej można bowiem wykorzystać w pociągu jako planszę do gry w Munchkina. Choć słowo gra nie oddaje w pełni doniosłości kampanii, która rozgrywała się w naszym przedziale przez, bez mała, 3 województwa.

I tak, ni stąd ni z owąd, pociąg wtoczył się na dworzec w Poznaniu, a Rajd Majówka w Nieznane 2022 przeszedł do historii. Pogoda dopisała, organizatorzy Ania i Mateusz zdecydowanie stanęli na wysokości zadania, a Beskid Niski okazał się magicznym miejscem. Mi zaś, jak po każdym rajdzie, krążyła tego wieczora po głowie parafraza słynnego powiedzenia Falara: „ludzie to są jednak fajni”.