[Kliknij, aby zobaczyć galerię zdjęć z tego rajdu]
Wszelkie zmiany w stosunku do oryginału pochodzą od webmastera.
Gdy rankiem dotarliśmy do Zwardonia, przywitała nas prawdziwa zima. Fiołek na swoich nartach i Bandi udali się szlakiem czerwonym na Wielką Raczę. Poprzedniego dnia przedzierali się tam ponoć 10 godzin jacyś śmiałkowie. Ruszyliśmy więc szlakiem niebieskim, który miał być przystępny.
Jednak od samego początku pojawiły się problemy z odkryciem tej drogi. Jednak udało nam się ją odnaleźć. Co się okazało ten szlak wcale nie był przetarty. Na przód wysunęli się Przemo i Michał i brodzili w śniegu, my natomiast dzielnie szliśmy za nimi. Wpadnięcie po pas nie było niczym dziwnym:+))). Za Oźną chcieliśmy na moment zatrzymać się w schronisku. Jednak mimo, że jest ono otwarte od 1 stycznia do 31 grudnia, to nikt nie otworzył nam drzwi (być może gospodarz brał prysznic :+))). Tam postanowiliśmy drogą dojść do Kolonii, gdyż przecierając dalej szlak daleko byśmy za dnia nie doszli. Humory nam dopisywały. Z Kolonii szlakiem żółtym dotarliśmy na Wielką Raczę. Po drodze widzieliśmy mnóstwo sarenek. Wszyscy dzielnie maszerowali, mimo całodziennego zmęczenia. Ostatnie podejście, muszę przyznać, wycisnęło z nas resztki sił. Wokół roztaczała się tajemnicza mgła, świat był tylko biały i czarny. Było przepięknie, zaczął zapadać zmrok, a tu przed naszymi oczami ukazał się drogowskaz schronisko PTTK 5 minut. Niesamowite uczucie. Następnie zza mgły ukazało nam się miejsce schronienia. Tam czekało na nas pyszne grzane piwo. Jej, jak ono smakowało… Do tego przywitało nas ciepło ognia. Skupiliśmy się przy kominku, aby ogrzać skostniałe ręce. Następnie Piotrek udał się, aby rozstawić swój namiot, który dzielnie dźwigał na plecach. Wszyscy oczywiście patrzyliśmy z podziwem. Ciepła woda była limitowana. Każdy miał chwilkę na umycie. I mimo naszych starań nie starczyło jej dla wszystkich…..Niestety organizatorzy nie byli czyści tego dnia:=(. Po cały dniu wędrówki wszyscy byli jakoś mocno zmęczeni i dużo osób poszło wcześnie spać. Bard po krótkiej drzemce wrócił do nas, co mnie bardzo ucieszyło, i w niewielkim gronie pośpiewaliśmy sobie trochę. Było bardzo przyjemnie.
Kolejnego dnia wyruszyliśmy dopiero o 10:00, więc każdy z nas mógł się porządnie wyspać. Trasa tego dnia nie była trudna. Mogliśmy spokojnie kontemplować piękno przyrody. W porze obiadowej dotarliśmy do schroniska na Przegibku. Tam posililiśmy się czymś cieplutkim i ruszyliśmy na Będoszkę. Bez żadnego bagażu. Po krótkim czasie ukazał nam się nagle zza mgły Krzyż Ziemi Żywieckiej. Tam znajdowała się drewniana platforma z poręczami. Urządziliśmy konkurs skoków na śnieg. Ale było fajnie. Kombinacji skoków nie było końca. W kategorii 'najdłuższy skok' wygrali ex aequo Przemo i Pat. Zabawy na śniegu ….Śmiech, radość….. Tym razem byliśmy wcześnie w schronisku, każdy się umył spokojnie. Wody starczyło dla wszystkich. I wszyscy uczestniczyli w śpiewaniu. Skupiliśmy się przy jednym ogromnym stole. Tutaj także było czuć ciepło kominka. Klimat był niesamowity. O 21:00 udaliśmy się ponownie w parę osób na Będoszkę. Muszę przyznać, że po pysznej herbacie z rumem nie było mi tam łatwo wejść. Tam szaleństwom na śniegu nie było końca. Po powrocie ćwiczyliśmy dalej nasze cudne głosy. Najwytrwalsi dobrnęli do drugiej w nocy i zaśpiewaliśmy „Drugą nad ranem” i poszliśmy spać. Stwierdziliśmy, że chyba się starzejemy. Czwarta nad ranem stała się magiczną godziną-chyba nieosiągalną dla nas. (a mnie się wydawało, że nie daliśmy rady do czwartej tylko dlatego, że bardowi i śpiewakom zbrakło środków do zwilżania nieco zmęczonego już gardła…-dop. Michał)
Kolejnego dnia przywitało nas piękne słoneczko. Ahh… Po rannej wyprawie do kapliczki, wzięliśmy nasze garby i ruszyliśmy szlakiem zielonym na stację do Rajczy. Rozkoszowaliśmy się ostatnimi widokami zimy. Tego dnia było już cieplutko. Śnieg już się topił. Idąc ulicą sprawdziły się dopiero słowa „but w wodzie”. Czuć było, że idzie wiosna. W końcu jutro już się zaczyna …. Po drodze zahaczyliśmy o pizzerię. Byliśmy jacyś wygłodniali. Panie sprawnie obsłużyły naszą bandę. Ciasta od pizzy latały w powietrzu. Teraz byliśmy już w pełni usatysfakcjonowani i udaliśmy się do pociągu. Na stacji przykuły uwagę narty Piotraa, które już się wysłużyły i nie były „całkiem w całości”.
W drodze do domu mieliśmy dwie 1,5 godzinne przerwy, gdzie przekąsiliśmy małe co nieco.
Chciałam bardzo podziękować organizatorom za super przeżycia, uczestnikom za wspaniałe towarzystwo a górom za to, że są takie piękne i w ogóle za to że są.