„But w wodzie”, Beskid Śląski – relacja

W górach kaca nie ma, Nikt go nie widział, to nie istnieje. W górach kaca nie ma, Może nawet był – ale poszedł w knieje! ~~~~~~~~~~~ Andrzej Reszelski

Po godzinie 22 zaczęliśmy zbierać się w hali głównej poznańskiego dworca. Było tłumnie i gęsto, bo tego samego dnia wyjeżdżały dwa inne, poznańskie kluby górskie. Na szczęście wszyscy szczęśliwie odnaleźli swoich organizatorów 🙂

22:46 – No to ruszamy, całe 26 osób z Poznania. W pociągu wesoło – w końcu jechało z nami aż 3 gitarzystów, podróżujący z nami pasażerowie nie mogli narzekać na brak ciszy w wagonie. Ba, niektórzy narzekali nawet, że nie mogą się wyspać, konduktor groził wyrzuceniem nas z pociągu, ale jakoś daliśmy radę i po godzinie 3 w nocy ujrzeliśmy dworzec z tablicami „Katowice”. Tam mieliśmy niecałe 3 godziny do przesiadki, więc – no cóż – zwyczajnie rozbiliśmy legowisko „i w kimę”. W Katowicach dołączyły do nas jeszcze 2 osoby – Asia z Michałem. O 06:02 Kolejami Śląskimi ruszyliśmy w dalszą drogę – stacja końcowa (i ostatnia na trasie pociągu): Wisła Głębce.

Wygramoleni z pociągu, ostatnie dopinanie stuptutów i ruszamy – najpierw w poszukiwaniu szlaków. Jest i szlak, nieopodal, w takim razie w drogę! Do wyboru mamy dwa: zielony lub dłuższy o 30 minut niebieski, prowadzący przez Przełęcz Łącecko. Wybieramy (Monti prowadził) zielony – który, jak się niedługo okazało, wiódł z początku przez asfaltową ulicę w Wiśle. Po jakś 30 minutach pierwszy popas na polance (ah, cóż to była za pogoda! piękne, wręcz letnie, słoneczko, jak tu się nie rozłożyć na trawie…). Jako organizatorka próbuję zmotywować grupę do dalszego marszu – przecież niedługo będzie na drodze schronisko, tam zatrzymamy się na dłużej. Udaje się 🙂

Jednak droga do schroniska okazuje się być morderczym podejściem. Nie dość, że na szlaku pojawił się śnieg, to nie pamiętam, kiedy ostatnio szłam tak stronym podejściem. Z ciężkimi plecakami nieźle się zmęczyliśmy. Za to śliczne widoki wynagrodziły nam trud – zero chmur, piękna panorama okolicznych zabudowań i gór. W cieniu cudownie iskrzył się śnieg, niczym kryształki diamentów (serio!). I po niedługim czasie obiecane Schronisko PTTK na Stożku. Część grupy rozsiadła się w środku, zamawiając jabłeczniki i piwa, a część usiadła na zewnątrz z grzańcami. Drugiej garstce czas umilał Andrzej i jego granie na gitarze 🙂 Ale do Telesforówki (właśnie tam spaliśmy pierwszego dnia) droga jeszcze daleka. Ruszamy więc – szlakiem czerwonym prosto na północ w kierunku kolejnego pośredniego punktu, gdzie mogliśmy na dłużej się zatrzymać – Schronisko na Soszowie.

Tutaj spotkała nas niesamowita gościnność gospodarzy – Pani Maria częstowała nas swoją szarlotką, a my biesiadowaliśmy przy grzanym piwie z sokiem imbirowym lub malinowym. Pycha! Oczywiście zdjęcie przed schroniskiem z gospodarzem – Panem Pawłem – i naszym banerkiem zrobione! Po sesji fotograficznej zeszliśmy niebieskim (najszybszym) szlakiem do Wisły (od strony północnej). Tutaj małe zakupy na wieczór, przejście przez miasto (po tylu godzinach w górach, w butach trekkingowych – katorga!) aż do żółtego szlaku. Po odnalezieniu żółtego szlaku było już tylko pod górkę – według map i drogowskazów 5 km wspinaczki miało zając nam niecałe 2 godziny, jednak wyobrażenie o czekającym nas niedługo odpoczynku po kąpieli, przy wspólnym stole z naszymi ulubionymi napojami rozgrzewającymi dodało nam kopa i na Trzy Kopce Wiślańskie, gdzie mieściła się Telesforówka, doszliśmy w nieco ponad godzinę.

Trzy Kopce Wiślańskie – znaczenie nazwy jest takie, że miejsce to leży na granicy trzech miejscowości: Wisły, Brennej i Ustronia. Jakieś niecałe 100 metrów od szczytu znajduje się Przytulisko Telesforówka. W piecu dopiero się rozgrzewało, chłopacy dodatkowo musieli rozpalać w kominku, byśmy nie zamarzli w środku. Było na prawdę zimno. Tylko pierwsze osoby zdązyły się wykąpać w ciepłej wodzie – reszta radziła sobie, mieszając w misce  wrzątek zaparzony w elektrycznych czajnikach z lodowatą wodą z prysznica, lub czekając, aż boiler znów napełni się ciepłą wodą (dlatego niektórzy myli się dopiero rano). Samo pomieszczenie, gdzie biesiadowaliśmy (i jednocześnie spaliśmy) bardzo szybko się ogrzało i było wręcz duszno – ponad 30 osób przy ławie na 20 osób, trzech gitarzystów i gardła żądne śpiewu – działo się! I to do późnych, nocnych godzin.

Rano obudził nas Pogo – oglądający na tablecie wyścig F1 i głośno rozmawiając z kimś przez telefon. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby to nie była godzna szósta lub wcześniejsza… no ale cóż. Po śniadaniu dołączyły do nas jeszcze 3 osoby: Falar, który po przygodach z pociągami w końcu do nas dojechał, i Klaudia z Pawłem, którzy przyszli z Wisły. Wyruszyliśmy razem na szlak – częśc osób wybrała krótszą trasę (żółtym do Przełęczy Sa(…)). Najbardziej leniwi złapali 'stopa’ i byli w Szczyrku już po godzinie lub dwóch. Większośc jednak poszła trasą planowaną – przez …., … i wspólnie spotkaliśmy się z resztą grupy na Przełęczy. Tam zjedliśmy, wypiliśmy i pośpiewaliśmy. Istna biesiada 🙂 Napełnieni energią ruszyliśmy dalej – w końcu do zdobycia był szczyt Beskidu Śląskiego – Skrzyczne. Droga była długa, w śniegu po kostki, za to od Malinowskiej Skały mogliśmy podziwiać piękne widoki i panoramę gór. Od tąd nasz cel był już widoczny –

/Ania Janiak