Rajd „Po sesji w góry rusz” 2022 – relacja

Naszą przygodę z Małą Fatrą rozpoczynamy już o 19:00 w Forcie Colomb. Nikt się nie zdziwił na informację o opóźnieniu pociągu, co pozwoliło na jeszcze dłuższe pożegnanie. W końcu jednak trzeba było ruszyć w pierwsza trasę rajdu i pokonanie długiej drogi na peron 4 (obecny peron 8…). Przez duży zapas czasu czekając na dworcu mogliśmy poczuć słodko-kwaśny niczym cytryna z cukrem przedsmak nadchodzącego weekendu.

Ostatecznie pociąg dotarł na stacje Bielsko-Biała z dwugodzinnym opóźnieniem, co dało niektórym możliwość przespania tej nocy chociażby właśnie tych 2 godzin. Po zaopatrzeniu na stacji paliw, do Słowackiej miejscowości Biely Potok zawiózł nas wynajęty bus. Początkowo szlak prowadził wzdłuż Hlboky’owego potoku dającego przyjemny chłód. Na szlaku zamontowano kładki dające niektórym flashbacki ze Słowackiego Raju, gdzie byliśmy dwa tygodnie wcześniej na Rajdzie Panoramixa. Pierwszym szczytem wyjazdu był Maly Rozsutec, na który część ekipy weszła na lekko. Przyjemny szlak niestety kiedyś musiał się skończyć i rozpoczęło się mozolne podejście w pełnym lipcowym słońcu, któremu towarzyszyło ciskane pod nosem w kierunku organizatorów epitety.

Po zdobyciu Velky’ego Rozsutca (co trwało wieczność) morale były dosyć niskie, szczególnie, że niektórym skończyła się już woda. Większość zadecydowała więc o skróceniu trasy i zejściu do baru, co było najlepszą decyzją tego wyjazdu. Najedzeni haluszkami i napici zimną kofolą ruszyliśmy dalej do schroniska. Trasa okazała się prowadzić (oho zaskoczenie) pod górkę a nad głowami zaczęły pojawiać się chmury burzowe z pięknymi mammutusami i słyszanymi w oddali grzmotami. Na szczęście deszcz zaczął padać jak już przekroczyliśmy próg schroniska. Po zakwaterowaniu rozpoczęło się oczekiwanie w kolejce do jedynego prysznica z dobrym ciśnieniem. W drugim woda bardziej kapała niż leciała, co zmusiło dziewczyny myjące głowę do spłukiwania szamponu wodą z kufla w umywalce. Po zmyciu z siebie kurzu i pyłu wszyscy usiedli w jadalni na śpiewanki z gitarą, które obsługa ukradkiem nagrywała. O 23 przyszedł czas zamknąć jadalnie z barem, które i tak działały dłużej niż powinny z uprzejmości gospodarzy. Większość grupy uznała to za dobry czas na spanie. Jednak grupka najbardziej wytrwałych rajdowców została w pomieszczeniu z piłkarzykami. Jednakże rozgrywki dosyć szybko się skończyły na rzecz potańcówki do muzyki puszczanej z dwóch telefonów (nie, nie takiej samej). W końcu po 3 w schronisku zapadła cisza.

Następnego dnia po śniadaniu szybkie spojrzenie za okno schroniska nie napawało optymizmem, albowiem nie było widać nic. Na domiar złego trasa zaczęła się najgorszym podejściem dnia, gdzie na 1,3km musieliśmy pokonać 460m w pionie. Po przeżyciu tego odcinka i małym popasie ruszyliśmy w dalsza drogę. Resztę dnia mieliśmy iść granią, ale żeby nie było zbyt łatwo szliśmy w chmurach z mżawką i stale trzeba było ustępować miejsca biegaczom robiącym Malofatranska stovke . Część ekipy weszła na lekko na Vielky Krivan, z którego roztaczał się piękny widok białej ściany chmur. Do reszty rajdowiczów dołączyliśmy po drodze na Maly Krivan, gdzie podczas popasu chmury rozeszły się odsłaniając mocne słonce, lecz stale zasłaniając góry. Jako że większość zignorowała krem z filtrem („bo przecież są chmury”), niektórzy opalili się „na zapałkę”. Bardziej wytrwali weszli na Suchy, gdzie prowadziły nieliczne utrudnienia, gdy reszta skusiła się na szlak obchodzący ten szczyt. Niezależnie od wariantu czekała nas już tylko ostatnia prosta do schroniska, podczas której myśleliśmy tylko o jedzeniu i prysznicu. Jedzenie w schronisku było faktycznie bardzo dobre, chociaż znajomość takich słów jak „wątróbka” po słowacku jest co najmniej wskazane na przyszłe wyjazdy. Jednakże prysznicem okazało się polewanie 1,5L wody, nabranego ze źródełka przy schronisku do plastikowej butelki. Z plusów, otworzyło nam to wszystkim oczy na ilość marnowanej na co dzień wody. Kolejna atrakcją były toalety będące dwoma drewnianymi wychodkami w lesie i to zamykanymi od zewnątrz. To wszystko oczywiście jedynie dodawało uroku do klimatu górskiego schroniska. Gdy wszyscy już się polali woda przyszedł czas na śpiewanki z gitarą, które mimo że rozpoczęły się w jednym z pokoi, ostatecznie przeniosły się na ławki przed schroniskiem. Po pewnym czasie jednak wyodrębniła się ekipa próbująca rozpalić ognisko zawilgotniałym drewnem. Gdy osobom śpiewającym skończyła się energia wokół ogniska zaczęła lecieć muzyka z głośnika.

Ostatniego dnia po szybkim śniadaniu wyruszyliśmy w drogę powrotną, którą było głownie zejście. Tym razem pogoda dopisała i pozwoliła na piękne ostatnie widoki. Po drodze zwiedziliśmy jeszcze ruiny zamku Starhrad z super panorama na rzekę Wag, przez którą mieliśmy jeszcze przechodzić już w mieście Strecno. Z małym opóźnieniem, ale ze sporym zapasem kofoli ruszyliśmy w stronę Polski. Pożegnaliśmy nasz busik w Bielsko-Białej, gdzie przyszedł czas na obiad. Nasze nieliczne studentki mające już dość chodzenia postanowiły więc znaleźć knajpę jak najbliżej dworca. Wszyscy znowu spotkaliśmy się w pociągu, który okazał się być tym samym, którym przyjechaliśmy w piątek i od tego czasu nie zmieniono w nim tablic. Droga upłynęła na rozmowach tych bardziej i mniej normalnych i na zawziętej grze w P.  Mimo ciężkiego pierwszego dnia i niesprzyjającej pogodzie drugiego, rajd wspominam bardzo dobrze, a brak widoków tylko wzmacnia chęć powrotu i dalszego przemierzania szlaków Malej Fatry.

Ania Adamczak