Rajd Mikołajkowy Jeseniki 2023 – relacja

Drugi weekend grudnia, Mikołajki dopiero co za nami, idealna zatem pora, aby założyć czapkę Mikołaja, spakować świąteczny sweter, skarpetki i oczywiście z takim kompletem ruszyć w góry! Gdzie tym razem poniósł nas wiatr (chociaż uczciwiej tą zasługę będzie przypisać naszym świetnym organizatorom Ani i Marcinowi), otóż do naszych czeskich przyjaciół w Jeseniki. 

Dzień 1

Wśród nas wszystkich którzy pojawili się na dworcu w Poznaniu było widać tą chęć przeżycia przygody, błysk w oku, pozytywne nastawienie. Dla siedmiu uczestników był to ich pierwszy rajd z STK, a 3 następnych zaledwie drugi. Sam byłem debiutantem i nie mogłem się już doczekać. Podróż pociągiem nie była długa raptem 4 godziny z hakiem i znaleźliśmy się w Kłodzku. Co prawda w naszym wagonie wydawało się być zimniej niż w Poznaniu na dworcu, co tylko umiliło półtorej godzinny dojazd w ciepłym busie za granicę do naszego miejsca startu – Ostruznej. 

Czechy powitały nas rześkim powietrzem, które pomogło niedospanym setkowiczą szybko stanąć na nogi oraz śniegiem, gdzie tylko nie spojrzeć. Przy wyjściu z busa wydawało się również być dość mroźnie, ale szybkie zebranie się w drogę to akurat całkowicie odwróciło i w moment było za nami parę przystanków, żeby coś z siebie zrzucić. Pogoda nam dopisywała, było praktycznie bezwietrznie i utrzymało się to aż do niedzieli. Szlak okazał się świetnym miejscem, żeby się poznać, przy echu rozmów na wiele różnych tematów, z tym głównym przewodnim “góry”, szliśmy dalej przed siebie. Zapomniałbym jeszcze wspomnieć o pięknym zimowym krajobrazie, który towarzyszył nam do schroniska – Chaty na Seraku. 

Niestety dało się o wyżej wspomnianym krajobrazie zapomnieć, bo tylko gdy wyszliśmy z schroniska wszędzie była mgła, co miało może i swój klimat, jednak wszystkim przyszłoby z łatwością jego pożegnanie. Obraliśmy kierunek na Kerpnik skąd ponoć miał rozpościerać się piękny widok na główny cel naszego wyjazdu, zdobywany następnego dnia Pradziad. Zamiast widoku jednak w pobliżu szczytu czekał na nas kilometr przedzierania się przez śnieg po kolana. Było to jednak fajne doświadczenie, które na dodatek pozwoliło mi docenić debiutujące na tym rajdzie wraz ze mną stuptuty. Dalej kierowaliśmy się już do miejscowości Kouty nad Desnou, gdzie czekało miejsce naszego noclegu Horská chata – górska drewniana chata, która pomieści całą naszą 20. 

Zanim jeszcze do niego dotarliśmy trzeba było odebrać klucze, odezwały się też nasze żołądki zatem najpierw udaliśmy się do położonej w pobliżu restauracji. Poza nią i okolicznym dworcem Kouty już za wiele do zaoferowania nie miały, sklepu też w okolicy nie było co szukać. Jednak wytrzymaliśmy do 2 dnia, kiedy wieczorem ktoś miły pojechał dokupić co nieco samochodem. 

Wracając jednak jeszcze do piątku i naszego noclegu, chatka była klimatyczna, ładna i miejsca w niej nie brakowało, spaliśmy głównie w 4 osobowych pokojach, w piwnicy były trzy stoły, wiele kanap, kominek, sauna i duża kuchnia, która w pierwszy dzień okazała się najlepszym możliwym miejscem, w którym możesz być. Zaczęło się od tego, że jak czekać na prysznic to najlepiej w kuchni i tak z czasem przyciągnęła ona więcej osób, nagle wszyscy zapomnieli o zmęczeniu po dniu na szlaku i zamiast rozłożyć się na kanapie woleli postać, pogawędzić i przy tym wypić coś rozgrzewającego. 

Późnym już wieczorem dotarła do nas zmotoryzowana ekipa weteranów z naszym drugim organizatorem Marcinem. Większość setkowiczów była już w tym czasie w łóżkach. 20 km szlaku z ważącym swoje plecakiem + mało snu, a po górach większość z nowych uczestników za wiele do tej pory nie chodziła, więc wcale się im nie dziwiłem, sam po 1:00 obrałem kierunek do pokoju, czego trochę żałowałem słysząc na następny dzień o jeszcze długo grającej muzyce i zabawie. 

Dzień 2

W sobotni poranek się nie śpieszyliśmy i na szlak wyszliśmy jakoś po 9:00. Pętla z zdobyciem Pradziada nie była krótka, przeszło 25km, według zegarków na końcu nawet bliżej 30km, jednak plecaki były już lżejsze, a siły po nocy w większości odzyskane. Dzięki temu, że mieliśmy samochód kilku zmęczonych setkowiczow mogło skrócić trasę, na wierzchołek dotarliśmy jednak wszyscy. Po drodze mijając wielu biegaczy na nartach, chociaż może oni bardziej mijając nas, a my przy tym zazdrościliśmy ich sprzętu, jednak konsekwentnie trzymając się tego, że nie, nie zamieniłbym się. 

Na szczycie Pradziada znajduję się charakterystyczna wieża, której nasza kochana mgła w całości nam nie pozwoliła jednak zobaczyć. Za to, samo schronisko ugościło nas na tyle, że nie chciało się z niego wychodzić. Po ciepłym posiłku, w moim przypadku pysznej podwójnej porcji kapuśniaku z chlebem i odpoczynku, ruszyliśmy jako ostatnia 8 osobowa grupa na dół. Dzień minął szybko i już przy wyjściu ze schroniska mieliśmy na głowach czołówki. Niebieski szlak prowadzący nas do naszej górskiej chaty był wąski i kręty, jednak bardzo przyjemny a ciemne niebo tylko dodawało całości uroku. Dalej minęliśmy jeszcze ładne jezioro i przy niecodziennych historiach z wyjazdów wakacyjnych opowiadanych głównie przez naszą koleżankę Julie, maszerowaliśmy w stronę chatki. 

Po prysznicu w zimnej wodzie (jako jedna z ostatnich osób nie miałem za bardzo wyboru), zdążyłem jeszcze zejść do naszej sali z kominkiem i obejrzeć końcówkę meczu ćwierćfinałowego na MŚ w Katarze między Francuzami a Anglikami. Trochę te ćwierćfinały nas ominęły, ale są rzeczy ważne i ważniejsze, a i tak znalazł się moment, aby wspólnie pokibicować. Później pora była na grę na gitarze i wspólne śpiewanie, przy wsparciu setkowego śpiewnika. Mieliśmy dwóch gitarzystów Marcina i Martynę, którzy nie byli pełni wiary w swoje umiejętności, jednak myślę, że wszyscy się ze mną zgadzali, że dali radę i brawa dla nich. Dalej już towarzyszyła nam do przeszło godziny 2.00 muzyka z głośnika przy której można było nieco potańczyć.

Dzień 3

W ostatni dzień zmęczeni, ale zadowoleni, przy dźwiękach niemieckich szlagierów, które wybrzmiewały również jako ostatnie poprzedniej nocy, ruszyliśmy w stronę Loucna nad Desnou. Czekał nas zaledwie 7 km spacer, który po wyczynach z poprzednich dni był jak pójście po mleko do najbliższego sklepu. W Loucnie zjedliśmy porządny obiad i o 15:00 podjechał po nas bus. Pożegnaliśmy się wtedy z sympatyczną ekipom która przyjechała samochodem. Bus zabrał nas do Kłodzka, a stamtąd już tylko pociągiem przez Wrocław do Poznania. W pociągu nie było łatwo o miejsca siedzące, więc byliśmy dość rozproszeni, udało się nam jeszcze jednak pograć wspólnie w quiz. W Poznaniu rozstaliśmy się pełni wrażeń bijąc brawa dla organizatorki Ani. 

Rajd był na pewno dla wielu wyzwaniem, ale i niezapomnianą przygodą. Wszyscy pokochaliśmy Czechy, a przede wszystkim czeski język który kiedy się słyszy to robi się, aż ciepło na serduszku <3.  Wszyscy uczestnicy zadeklarowali, że z pewnością to nie ich ostatni rajd, zatem do zobaczenia na szlakach!